Dzisiaj Pan zaprosił mnie na pogrzeb mojej 99-letniej pacjentki [Marianny Zielińskiej o 13.30]. Zimno, przejmujący wiatr. Nad trumną stojącą  przed kościołem płynie piękny śpiew utalentowanego organisty, a moje serce rozrywa tęsknota za Bogiem.

              „W ogromie Swej litości zgładź nieprawość moją,

               obmyj mnie zupełnie z mojej winy i oczyść mnie z grzechu mojego”.

    Tak powinniśmy wołać dzień i noc...na kolanach. Tylko Pan może zmazać nasze grzechy, a to wielka łaska, bo w moim stanie nie zniósłbym wyrzutów sumienia.

   Biją dzwony towarzyszące wprowadzaniu „prochu z prochu” do Przybytku Pańskiego. Gdzie w tym czasie jest dusza, tej która odeszła? Na pewno Pan Bóg pozwala jej przebywać jeszcze wśród zbolałej rodziny. Tak jest w Królestwie Miłości. Przecież znane są fakty obecności zmarłej matki przy pozostawionym dzieciątku.

     Łzy zalewają oczy, bo teraz wołamy z psalmistą: „Ciebie mój Boże pragnie moja dusza (...) Oto wpatruje się w Ciebie, w świątyni (...) będę Cię wielbił przez całe me życie”.

    U ludzi normalnych przeważa ciało i trudno im pojąć, że ktoś „chce umrzeć”. Mądry psychiatra powie, że „to myśli samobójcze”, a  prawda jest taka, że nie ja oczekuję powrotu do Boga, tylko moja dusza. Wówczas jeszcze mądrzejszy psychiatra powie, że to schizofrenia.

   Tego nie pojmie człowiek bez łaski wiary...nawet nie przyszedłby tutaj, bo sami starzy, okutani (mróz) i śmieszni...jak małe dzieci. Poza nimi nikogo na świecie nie obchodzi to zdarzenie. 

    Kapłan mówił o prawdziwym celu naszego życia, a jest nim Bóg i zbawienie duszy. Trzeba cały czas czekać na ten dzień z zapaloną lampą...jak panna na swojego wybrańca.

    Komunia św. jest jeszcze w ustach, a już trwa słodycz, ciepło i pokój, który rozlewa się w okolicy serca. Znowu biją dzwony, rozchodzi się zapach kadzidła...koniec! Jakże dziwne są drogi Boga.

    Ta śmierć sprawiła, że znalazłem się tutaj i spotkałem z Panem Jezusem. Sam zostałem w pustym kościele, a smutek rozstania i tęsknota za Panem zalały serce. Pogrzeb to czas witania duszy w Niebie, która właśnie - w zapachu kadzideł i wśród bicia dzwonów - opuściła ciało.

    Wracam, a serce woła: „Jakże Jezu zadziwisz! Obmyj mnie całkiem z mojej winy i grzechów...czasu, który zmarnowałem...pieniędzy, które przepiłem i z kart zdartych przy grze. Obmyj mnie Panie, błogosławiony Ojcze. Dziękuję za ten święty czas”.

     W domu przywitały mnie dzieci śpiewające w telewizji, że „w Niebie, w tym Raju tam nie ma mazgajów”. Tak, bo cały czas łzy zalewały oczy z powodu rozłąki z Bogiem.

  Tą bezpośrednią relację z pogrzebu napisałem dla Ciebie, abyś poznał, co myśli taki jak ja o śmierci...                                                                                                                                     APEL