Rano napłynęła bliskość Matki Zbawiciela, a po wejściu na Mszę św. o 6.30 wzrok zatrzymało pisemko: „Przymierze z Maryją”. Takie jest teraz moje serce, płynie „Anioł Pański”, a szczególne uniesienie powoduje modlitwa „Pod Twoją obronę”.

   Tak jest tu dobrze i chciałbym w ciszy wołać do naszej Matki, która ostrzega i prosi wszystkie dzieci (Orędzie z 25 maja 2014 roku): „Módlcie się i bądźcie świadomi, że bez Boga jesteście prochem”.

    Ta bliskość Matki naszej jest spowodowana tym, że naprawdę przeżywam fakt walki o nicość... w Sejmie RP trwa przegadywanie się i popisy w ubliżaniu, a to przecież bracia Polacy („pany i chamy”).

    Zrozum moje serce, które widzi świat idący ku zagładzie, a wszyscy żyją niczym. W tym czasie synowie ciemności szykują się do przejęcia władzy nad światem. Cóż da im cały świat, gdy stracą na duszy? Gdzie dojdziesz bez patrzenia na wszystko duchowo, a szczególnie bez modlitwy, Mszy św. z wołaniem o Opatrzność Bożą?

    Napisałem to i chce się płakać, bo nikogo nie interesuje Fatima i zbliżająca się rocznica do której (13 maja 2017 r) przygotowują się fundamentaliści islamscy. Minister Syszko wycina drzewa, a kolega Konstanty Radziwiłł chce zrobić to samo, ale ze szpitalami. Nie skasuje w tym czasie Narodowego Funduszu Zdrowia, pośrednika, gdzie pensje są na pewno dwukrotnie większe niż lekarzy.

   Kolega jest drugim po Donaldzie Tusku cudotwórcą...bez większych nakładów finansowych obiecuje skasowanie kolejek do lekarzy. Skasuje zadłużone szpitale, chorych i kolejki. Wyćwiczył się w tym fałszu przez lata w samorządzie lekarskim, gdzie na szczycie miał 25 funkcji. W tym czasie prezes i PiS tracą czas na usuwanie prowokacji i przegadywanie się na sali sejmowej.

   Podczas nabożeństwa serce ścisnęły słowa apostoła Piotra (Mt 16, 13-19) o Panu Jezusie: <<Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego>>. Na co otrzymał słowa błogosławieństwa od Zbawiciela, bo nie objawiły mu tego „ciało i krew /../ lecz Ojciec mój, który jest w niebie /../ >>.

    Wzrok przykuł Chleb Życia trzymany przez kapłana, a po przyjęciu Eucharystii zapragnąłem pozostania w Domu Boga, ale musiałem wracać, bo jest u nas niepełnoletni wnuczek i odpowiadamy za jego bezpieczeństwo.

    Następnego dnia wyszedłem, aby odmówić moją modlitwę i ostatecznie odczytać intencję. Ludzie niewierzący negują istnienie duszy, a przez to życia wiecznego, bo Tam Nic Nie Ma! To jest bardzo dziwne, bo zarazem kochają to życie, a kto kocha to życie nie nadaje się do Królestwa Niebieskiego.

    Wzrok zatrzymała sprzątająca osiedle, śmietniki, wynoszący starą ramę drzwi, a trafiłem na cmentarz, gdzie chowają nasze zwłoki. W bólu płynęło wołanie: za wierzących, że jesteśmy prochem. Postanowiłem przygotować tej zapis, a Pan otworzył dla mnie mój dziennik pod datą 15/16.02.1988, gdzie było zdanie: „szczęśliwy kto wie - a wiedzieć może każdy - że istnieje życie wieczne”. Twórcą i dawcą tego szczęścia jest Bóg. Tam były też relacje pacjentów oraz moje przeżycie:

1. Ojciec zmarł przed 2-3 laty. W w jasny dzień ujrzałem go wychodzącego z sionki przy oborze w ubraniu w którym był pochowany. Koń strzygł uszami, pies patrzył, ale nie szczekał. To trwało 10-15 minut. Po sprawdzeniu „gospodarki"...odszedł.

2. Po śmierci matki leżeliśmy z mężem, a obok w pokoju zapaliło się i zgasło światło (z normalnym trzaskiem kontaktu).

3. Pielęgniarka podczas wykonywania zastrzyku ujrzała pacjenta za oknem na pierwszym piętrze...natychmiast pobiegła na salę, a on właśnie zmarł.

   Ja natomiast prowadziłem pacjenta z rakiem wargi dolnej (ok. 70 lat) z przerzutami, które spowodowały zniszczenie szczęki dolnej. Po jego zgonie był kłopot, bo miał rozrusznik serca do usunięcia. W nocy przyśnił się uśmiechnięty i kilka razy pokazywał mi ręką, że: "panie doktorze mam szczękę".

    Na dyżurze (początek pracy w Oddziale Wew. w Słupsku), w środku nocy umierał pacjent z mojej sali (ciężka wada serca z niewydolnością krążenia). Rodzina miotała się, bo nie wiedzieli czy przywieźć jego matkę, a kiedy pojechali po nią - z bratem taksówkarzem - ten zmarł. Później był krzyk i rozpacz, a ja sam to przeżywałem, a nawet się bałem.

    Około g. 3.00 położyłem się w poprzek tapczanu...przy zapalonym świetle, a tuż po zaśnięciu ujrzałem uśmiechniętą twarz zmarłego, który oddalając się powiedział: „nie martw się, zaopiekuję się twoją córeczką”. Ja nigdy nie rozmawiałem z nim o jej nieoczekiwanej śmierci właśnie w tym  szpitalu.

                                                                                                                         APEL