opr. 12.02.2011
Usiadłem do opracowywania zapisu „za padających”, a w tym momencie wnuczek ogląda w Internecie u p a d k i skoczków narciarskich. Dzisiaj mam dyżur w pogotowiu. Trwa spokój, ale „boję się nocy” jak mówimy o wzywających o tej porze. Ja jestem niewolnikiem w przychodni i chciałbym „odpocząć przed młócką”.
Wielu lekarzy nigdy nie splamiło się tą pracą (dyżurami), a przez to mniej wiedzą o życiu, bo karetką wkraczasz nagle do domów, otwierają najbardziej strzeżone posiadłości, a nawet cele policyjne. Na każdym dyżurze stykasz się z nieszczęściem i śmiercią.
Noc była spokojna. Teraz, gdy mam wyjść do przychodni napływa natchnienie: „Msza św., bo nie będzie pacjentów”! Śmierdząca bestia wiedziała, że dzisiaj mogłem umrzeć z nawału pracy (6.45 – 17.45)...w tym trzy wizyty domowe!
Około 11.00 prawie padałem, zalewały mnie poty, pojawiła się duszność, niepokój, a nawet ból w kl. piersiowej...śmiertelny upał, a nie mamy klimatyzacji. Niewiele pomagał wentylatorek.
Jadę na wizyty domowe, a przypomina się poranne czytanie o p o s ł a n y c h:
- trafiłem do dziadka z zapaleniem płuc w królestwie rupieci...mieliśmy szczęście, bo była wolna karetka
- do 90-latki płaczącej z powodu zwolnienia z pracy jej wnuczka (nasz kierowca, alkoholik)
- do babci, którą wcześniej zabierałem do szpitala ze złamaniem biodra i ręki...teraz unieruchomionej z pampersami i potrzebą wymieniania cewnika.
Zdążyłem na Msze św. wieczorną, ale nie docierały czytania. Św. Hostia pękła na pół („My”). Radość z czytanej litanii do św. Rocha, naszego patrona. Zawiozłem kwiaty pod krzyż Pana Jezusa.
Przypomniał się wczorajszy wyjazd do dziadka, który upadł i złamał sobie ramię, a to sprawiło, że odczytałem intencję modlitewną dnia. Przepływa świat z różnymi upadkami: w tym duchowymi. Przypomina się Pan Jezus upadający pod krzyżem. Właśnie likwidują Daweo.
Nie mogłem ugasić pragnienia i nie miałem siły zjeść nawet dwóch postnych bułek. Na kolanach przekazałem Bogu ten dzień i o 21.00 padłem w sen... APEL