Dyżur w pogotowiu. Ja nie jestem bojaźliwy, ale napływa złe przeczucie...”wypadek, holowanie”, a jutro mamy wyjechać na zakupy. Nie chcę mieć takich kłopotów i intensywnie prosiłem Pana o ochronę lub zamianę cierpienia na dodatkowe obciążenie pracą.

   Moje zamyślenie przerwało wezwanie: „chyba nie żyje”. Trafiłem do znajomego, syna młynarza, któremu niedawno urwało rękę. Na podłodze leżał martwy ojciec, a obok niego książka „Spotkanie z wojną"...

    Pierwszy raz pomyślałem, że mogę nagle umrzeć. Taka śmierć to wielki szok dla bliskich i kłopoty administracyjne. Na pewno nikt nie chciałby wydać karty zgonu, bo nie mam nawet swojego lekarza. Wówczas trzeba wzywać policję, prokuratora, a zwłoki przewieźć na sekcję. 

   Ponownie nagły wyjazd, a wg załogi jedziemy „udzielić błogosławieństwa"...czyli do zmarłej. Na miejscu stwierdziłem, że 70-latka ma oczy utkwione w sufit i jest bezwładna: „nie żyje? Na pewno nie żyje”, ale poczułem zapach alkoholu.

    Zabrałem ją do szpitala, bo zatrucie alkoholem też jest groźne, a trudno mi wykluczyć udar mózgu. W tym czasie przywieziono 2-letnie dziecko, które złapało do ust saletrę (do kiełbas)...umarło przy nas na izbie przyjęć.

    Około 19°° wyjazd do pijaka, który spadł z wysokości. Przy restauracji trafiliśmy na zbiegowisko. Pijany leżał w kałuży krwi i stwierdził, że przyjechał z odległej wioski odchamić się! Po założeniu opatrunku uciskowego pędziliśmy z pobudzonym pacjentem do szpitala, a ja dodatkowo wołałem:

    „Panie! cóż ja mogę więcej zrobić w tych warunkach. Ty znasz nędzę tego świata oraz nędzę mojego zawodu i mojej wiedzy! Proszę o pomoc w szczęśliwym dowiezieniu pacjenta do szpitala”.

    Ktoś się uśmiechnie, bo dzisiaj są „R-ki”, oddziały intensywnej opieki, ale ciężki uraz głowy w upojeniu alkoholowym zawsze jest zagrożeniem dla życia.

     Ponowne wewanie: „nieprzytomna"! To moja pacjentka, którą zawiadomiono, że jej 26-letni syn zmarł w szpitalu po przygnieceniu przez płytę na budowie. Trudny kontakt, bo miała ciężkie omdlenie. Podczas transportu do szpitala słyszałem jej błagalne wołanie: "Boże pomóż. Boże pomóż. Boże pomóż"... 

     Dzisiaj, gdy opracowuję ten zapis (16-17 maja 2013 r.) sam byłem w szpitalu, a później na Mszy św. żałobnej: zmarła 35-latka, matki dwójki dzieci. Natomiast po nabożeństwie wieczornym do NMP trafiłem na wypadek. Młody kierowca uderzył samochodem w kobietę na przejściu dla pieszych.

    W tamtym czasie, na dyżurze w pogotowiu nie mogłem spać, a podczas powrotu do domu i skrętu w lewo zdziwiłem się, bo wprost na mnie jechał samochód. Na ulicy było pusto, tylko my dwaj. Jak się okaże nie włączyłem kierunkowskazu! 

      Moje przeczucie i wołanie do Pana Jezusa nie było daremne...

                                                                                                                                     APeeL