Dzisiaj jedziemy do Trójmiasta, gdzie studiowałem i zapoznałem żonę. To "druga moja ojczyzna" (przez 6 lat), gdzie było więcej udręk niż przyjemności...z radością odebrania dyplomu. Na ten czas zabrałem modlitwy oraz litanię do Boga Ojca, ale tylko przeczytałem.

    To kolonia kościelna i modlitwa powinna towarzyszyć nam w każdej wolnej chwilce, ponieważ cała reszta poza wiarą jest tylko dodana. Wróciła wczorajsza radość ze wspólnego śpiewu oraz dzisiejsze zapisywanie przeżyć o 4.00 przy śpiewie ptaszków.

    Teraz jest cała masa atrakcji, a u mnie budzą się wspomnienia: ogród botaniczny, molo, przepływ statkiem pirackim z koncertem organowym w katedrze w Oliwie. Popłakałem się przy muzyce Bacha.

    Z serca wyrwał się krzyk: "Tato! Tato! To wszystko od Ciebie - to Twoja nieskończona Dobroć i niewysłowiona Miłość, także do tego, co stworzyłeś! To cudy życia i naszego istnienia".

   Demon chciał wszystko zepsuć, bo s. zakonna zaciągnęła nas do Opery Leśnej, gdzie każdy miał zapłacić 10 zł. Na ten czas starsza pani mówi, że kocha życie, a w barze pod chmurką trafiłem na śmiesznie tańczące pary. To beztroska wszystkich...także dzieci z lodami przy matkach.

   Dalej grający w piłkę i śmiejący się beztrosko. Wzrok zatrzymywały wszelkie stworzenia...rozradowane istnieniem: mewy, rybki w stawie przydomowym, uwijające się mrówki i kucyki. To cud Stworzenia wszystkiego...

   Prowadzący zabawę śpiewał piosenkę: "wolność i swoboda", a moje serce zalała Wolność Boża czyli nasz wolność prawdziwa jako posłuszeństwu Bogu Ojcu.

   "Matka miała syna, bardzo go kochała, bardzo go pielęgnowała, wychowywała i oddała, a gdy go zabierali płakała". Ja w tym czasie widziałem Matkę Bożą i Jej Syna, Pana Jezusa.

    Z jednej strony tańce i swawola, a z drugiej smutek z powodu tęsknoty za Panem Jezusem i Matką Najświętszą, a także to, że w tym wszystkim zapomina się o Deus Abba, Stwórcy tego świata.

     W ramach tej intencji trafiliśmy na wieżę widokową oraz do raju ziemskiego, którym jest promenada we Władysławowie! Nikt nie mówił o tym miejscu, gdzie trafiłem po wieczornej Mszy Św. To naprawdę drugi Sopot. Wnuczek był wniebowzięty, a ja w końcu byłem ledwie żywy.

                                                                                                                APeeL