Wczoraj wieczorem kolega kurt oddał dyżur pogotowiu, a ja sądziłem że jest od 15:00! Zawsze o tym mówimy, bo przecież normalny lekarz pracuje rano, a on ma jakieś umowy, chyba nie zrozumiałem go, bo mówił przez telefon. O tym dyżurze dowiedziałem się dopiero rano o 7:30! To było nagłe i niespodziewane uderzenie!

   Szybka decyzja "urlop w przychodni", ale muszę pracować "na dwa fronty" (jeden budynek), ponieważ przed moim gabinetem był nawał chorych. Trwa wówczas złość ludzi, a także moja oraz diabelstwo!

    O 10:00 załatwiałem ludzi, straszna pogoda, dużo ciężko chorych. Trafił się też zgon, ale zwłoki zawieziono do chłodni w szpitalu...bez karty zgonu! "Boże mój! Co mam uczynić: nie załatwisz kłopot dla rodziny i zespołu karetki, załatwisz zaocznie...złamiesz w prawo! Załatwiłem, ale niepotrzebnie przyjąłem zapłatę, a oni zadzwonili do kierowniczki z pytaniem czy mogę? No cóż! Tak bywa! Zrób komuś dobrze dostaniesz po "ziobrze"!

    Teraz, gdy mam nadzieję powrotu do przychodni policja przywiozła upośledzonego, który błąkał się i zagrażał bezpieczeństwu (nie wiadomo, co mógłby uczynić). "Jezu! Jezu mój!" Znowu złamałem prawo, bo zespołowi dałem zlecenie wyjazdu, ale sam nie jechałem. Po prostu wpadłem w pułapkę.

     Podczas następnego pilnego wyjazdu na sygnałach trzy samochodu łamały prawo sprawiając śmiertelne niebezpieczeństwo, a wśród nich przeładowany samochód ciężarowy dymił z rury, a przy szpitalu cywil zatrzymał się w miejscu przeznaczonym dla karetek. Nie mieliśmy jak wysadzić chorego! Obejmij wszystkie zakazy: palenia, picia alkoholu, programy o przyrodzie, finansach oraz różne układy międzynarodowe...to jest nieskończone!

Przez zamianę dyżuru nie mogłem być na Mszy św.

                                                                                                                                 APeeL