Dzisiaj mam luz w pracy, ale trwał szum za drzwiami spowodowany pracą aparatury badającej niewiasty. Po czasie przerwy, gdy zająłem się bałaganem w papierach zaczęli przybywać pacjenci oraz przedstawiciele firm farmaceutycznych...w rezultacie wyszedłem z gabinetu ledwie żywy o 14.30!

     Wszystko zakończyła „niespodzianka”: zadzwonili z pogotowia, że w grafiku mam dyżur (nie wiem czy przeoczyłem czy mnie dopisali)...i to fatalny, bo w ambulatorium.

      Żona właśnie idzie na pielgrzymkę do Częstochowy, miałem zawieść jej bagaże, ale Pan nigdy nas nie opuszcza. Spóźniłem się godzinę na dyżur, a moja karetka była zepsuta, a dodatkowo do 19:30 nie było żadnego wezwania. Rzeczy żony podrzuciłem do domu sióstr zakonnych przy kościele. Nie będę dzisiaj na Mszy św. wieczornej.

      Nie było spodziewanego nawału chorych: o 23:30 przybyła pani na kontrolę ciśnienia, a o 3:00 rano będzie daleki wyjazd do wymiotów u syna sołtysa. Zdążyłem pożegnać żonę przy kościele…przed jej wyruszeniem na pielgrzymkę do Częstochowy.

                                                                                                                                          APeeL