Nic nie zapowiadało tak ciężkiego dnia w pracy. Na oddziale wewnętrznym był „młyn": wypisy, przyjęcia i nawał pacjentów. Po czasie zauważyłem, że to „dzień próby"...i zacząłem wołać do Pana Jezusa: „Panie Jezu bądź ze mną! Jezu pomóż!" i tak co pewien czas.   

     Nie wiedziałem jaką otrzymam pomoc, bo to był początek mojego nawrócenia i nie miałem jeszcze doświadczenia, ale wyraźnie czułem, że Pan jest ze mną.  Czy wówczas mamy do czynienia z pomocą bezpośrednią? Czy poprzez duchy jasne i czyste?

     W takich chwilach wiem jedno, że nie można  mnie zdenerwować. Na szczycie zamieszania nawet pielęgniarki miały do mnie pretensje, bo nie wytrzymywały napięcia. Ich szef działa obcesowo i wielu zbywa udając „ważniaka”. Po latach zrozumiał otrzymaną łaskę, bo zabrali mu ten oddział...

- Wiem, wiem, że wszystkim podpadam, ale czy podpadam pacjentom?

- Pan ich rozpieszcza...mówią z przekąsem uśmiechając się pod nosem.

- Nasz doktór mówi takim chorym, że przyjmuje w przychodni od godziny...

- Dobrze, ale pani przyszła z własną matką...i też tak powinienem powiedzieć?

   Dodatkowo zalewało mnie kuszenie: „ale pracujesz! jesteś wielki...ach jak ty pracujesz, jesteś wielkim przykładem!" Idź precz Szatanie! Przecież Pan Jezus nie może nas chwalić za normalne wykonywanie obowiązków za które nam płacą!

    „Patrzcie! Patrzcie!!...jak pracuje, ale będzie miał chwałę!". To nie są moje myśli, bo napływają w czasie wielkiego zaaferowania pracą, a potrafię to odróżnić. Te szatańskie jątrzenia są znane z powiedzonek: „pracuj, pracuj, a garb ci sam wyrośnie i robota lubi głupich”!

     W napływie pacjentów istnieje chęć ich odsyłania. Jeden z chirurgów spychoterapię opanował do perfekcji. Nikt do niego nie chodził. Ja lubię załatwiać tak jak sam chciałbym być załatwiony i wsłuchuję się w dobre natchnienia.

    „Nie, nie odsyłaj jej, przyjmij”...później okazało się, że ma cukier we krwi 330 mg (przy normie do 120 mg % w surowicy). Tak też było z głuchym i zaniedbanym dziadkiem. Podczas badania napłynęła zachęta do skierowania go do oddziału i przyjęcia. Szukałem jakiegoś powodu: może ma migotanie przedsionków (ma), a może obrzęki (ma): niewydolność krążenia. Skierowałem go z przychodni do siebie.

    Później okazało się, że to rodzina moich znajomych i żartowaliśmy:

- Pytałem dziadka, czy ma w domu zwierzynę?

- Tylko dwa koty.

    Moja śmiertelnie chora pacjentka powiedziała: "dzisiaj umrę”. Zapytałem czy miała jakieś znaki (sen o zmarłych z rodziny lub znajomych). 

- Czy chce pani wiedzieć co piszą w książkach o momencie umierania?

-Tak chcę!

    Przekazałem jej relację z książki: „Życie po życiu" ze wskazaniem na istnienie naszego drugiego ciała (duszy), co jest pokazane w eksterioryzacji o. Pio.

- To śmierć nie jest taka straszna?!

- Tak,  nie jest...

    Podkreśliłem też, że w tej chwili zwątpienie jest jej wielkim wrogiem, bo toczy się walka o jej prawdziwe ciało! Pacjentka opowiedziała o swoim byłym mężu, który  wyskoczył z kochanką z Pałacu Kultury i Nauki w W-wie.

    Po jego śmierci urodziła dziecko. W nocy zakwiliło z powodu zmoczenia...”och! wstanę za chwileczkę...jeszcze chwileczkę!”. W tym czasie była bardzo przemęczona. Nagły powiew uniósł obie zasłony...jak po otwarciu okien.

    Zerwała się przestraszona, ale okna były zamknięte. Przewinęła dziecko i poczuła bliskość męża! Od tego czasu zawsze wstawała bez ociągania się...na każde kwilenie maluszka!

    Dzień ciężkiej pracy dobiegał końca...już około 19.00, ale musiałem asekurować podawanie krwi, bo nie mamy dyżurnego. Nagle okazało się, że na dyżur do pogotowia nie zgłosił się lekarz. Zastępstwo okazało się nieprzypadkowe, bo otrzymałem wyjazd do zgonu dziecka.

    Na miejscu zastałem zrozpaczoną matkę i faktycznie stwierdziłem, że dzieciątko nie żyje.

-  Jak córeczka miała na imię? 

-  Marta!

    Przypomina się moja córeczka, która też miała na imię Marta i zmarła w pierwszym roku życia. Ta śmierć sprawiła całkowite odejście od wiary mojej żony. Powiedziałem jej o tym i zacząłem ją pocieszać. Wskazałem, że to jedna z większych prób na ziemi. Bardzo często ludzie winią o to Boga, bo traktują śmierć jako unicestwienie i karę!

    Dzisiaj, gdy to opracowuję przypomniało się spotkanie (08.01.2013) z kolegami psychiatrami (profesorami). Zapytałem ich co zalecają takiej właśnie matce? Wskazałem, że pacjentów w rozpaczy kieruję do Boga i Matki Najświętszej. Proszę ich o przyjęcie i ofiarowanie cierpienia z przystępowaniem do Eucharystii.

- To matkę zmarłego dziecka kieruje pan do Matki Bożej?

- Wiem, wiem, że trzeba do psychologa, ale najczęściej psycholog wymaga pomocy innego psychologa...

     Przed zaśnięciem jeszcze raz poprosiłem Pana Jezusa z wielką mocą w sercu: „Panie Jezu pociesz tą rodzinę i daj im siłę! Błagam, pociesz ich!"...                                                                                                                                                                                                                                  APeeL