6.50...ostatni moment na wyjście do kościoła, ale byłem zaspany i pomyślałem o nabożeństwie wieczornym. Anioł wprost krzyknął do mnie: padnij na kolana i podziękuj za to, że się obudziłeś!

     To wielka prawda, bo przeżyłem swój czas, a wielu tej nocy umarło śmiercią nagłą! Kiedyś trafiłem pogotowiem do takiego człowieka...zimnego pod kołdrą. Nie chwal  nigdy śmierci nagłej! 

    Padłem na kolana, a moja dusza zaczęła śpiewać: „niech żyje Jezus zawsze w sercu mym”. Wyszedłem odmawiając „Anioł Pański” i bardzo pasowała zaległa modlitwa: „za wdzięcznych grzeszników”.

    Jakże atrakcyjne jest moje obecne życie, a ile dobra duchowego niosą takie chwile. Siostra na ten moment zaśpiewała do Boga: przebacz grzechy moje.  

    Właśnie w Jordanie zanurzył się siedem razy trędowaty Naaman, który zdziwił się, że prorok Elizeusz zalecił to przez posłańca, a on myślał, że „wyjdzie, stanie, następnie wezwie imienia Boga swego, Pana, poruszy ręką nad miejscem chorym i odejmie trąd”.

    Nawet złorzeczył, bo przybył z daleka, a „rzeki Damaszku, nie są lepsze od wszystkich wód Izraela”! Po uzdrowieniu „wrócił do męża Bożego z całym orszakiem i powiedział: „(...) na całej ziemi nie ma Boga poza Izraelem". 2Krl 5

    Pana Jezusa swoi wyrzucili z synagogi w Nazarecie...”(...) unieśli się gniewem (...) i wyprowadzili aż na stok góry, na której ich miasto było zbudowane, aby Go strącić”. Łk 4,24-30

    Padłem na dwa kolana przed Eucharystią i wyszedłem całkiem mały...malutki. Moja dusza chciała śpiewać Boga, a serce wołało: „Panie! nie chcą się słuchać, udają wielkich i mocnych, a jesteśmy jak róże, które kupiłem wczoraj, a dzisiaj padły!”

    Wracałem z kościoła zalany Obecnością Boga i słodkim uciskiem w okolicy splotu słonecznego (nadbrzusze). Omijałem ludzi, bo rozprasza kłanianie się...pragnąłem milczenia, samotności i bycia sam na Sam z Panem Jezusem.

   To „umieranie” w ciele wynika z przewagi duszy...wówczas idę z pochyloną głową i twarzą skierowaną ku ziemi powłócząc nogami. W tym stanie pragnę wołać i chwalić Boga, układać Mu wiersze i śpiewać pochwały: „O! Panie! Tyś moim pocieszeniem”.

    Cały czas wołałem i tak właśnie powstają psalmy, modlitwy i pieśni. To były prośby grzesznika do Boga, aby w Swojej litości zmazał mnóstwo przewinienia mego i nie pogardził moim skruszonym sercem do którego napływały promieniujące błyski tęsknej miłości.

   Po zawołaniu przez Boga nic już nie cieszy. Nie myl tego z depresją, stanami zniechęcenia demonicznego lub reakcją sytuacyjną. Mnie nic nie brakuje oprócz Ojczyzny Niebieskiej i Boga Ojca.

    Tutaj mnie już nic nie zadowoli. To miecz przeszywający duszę. Chce się płakać...”Jezu mój! Panie! zmiłuj się nad kochającymi Ciebie na tym świecie”. Ukoiła moja modlitwa...

    Przed 15.00 wyszedłem modlić się, a serce ponownie zalał ból, bo napłynął głód Eucharystii. Żadnym słowem nie można wypowiedzieć mojego pragnienia połączenia się z Panem Jezusem. To wielkie cierpienie...bycie na tym zesłaniu i kochanie Pana. „O! Jezu mój! Panie!”  

    W stanie, gdy jestem normalny nie mam tego cierpienia, bo cieszy mnie słońce, śpiew ptaków, łagodny wiatr, słodka bułka z serem i polityka z gadaniem do telewizora.

   Nie ma już powrotu do poprzedniego życia, bo to są dwa światy: ziemia i Niebo. To wielkie męczeństwo, bo serce pragnie Nieba, a wówczas ten świat traci wszelki powab...                    APEL