Przebudziłem się z niepokojem w sercu, bo dzisiaj czeka mnie ciężki dzień, ponieważ muszę zastępować ordynatora w oddziale wewnętrznym.
Nie zwolniono mnie z pracy w przychodni, a dodatkowo mam dyżur w pogotowiu. Taki jest los niewolnika w ustroju niesprawiedliwości społecznej i nic dziwnego, że lekarze umierają z przepracowania.
Ordynator oddziału (lekarz bez specjalizacji) nauczył personel „ważności” i wymaganego umiłowania przez chorych. Teraz uważają, że pacjenci są nieznośni, bo ja jestem dobry. Niektórzy nie potrafią służyć i nie nadają się do tej pracy, a później dziwią się, że niewidomemu pomagam założyć kapcie i zjeść obiad, bo stygnie...
Padłem na kolana i zawołałem: „Ojcze mój! pobłogosław ten tydzień”, a następnie odmówiłem modlitwy poranne. Napłynęła obecność Zbawiciela z poczuciem wielkiej szczęśliwości już tutaj na ziemi! Pan dał mi dom, rodzinę, piękny dzień ze śpiewem ptaszków i zapachem trawy, a nam naprawdę potrzeba niewiele!
W przychodni trafiłem na nawał chorych. Kilka osób prosiłem o przekazanie swoich cierpień w intencji pokoju w Jugosławii, a chorego na SM, aby uczynił to z całego życia. Na szczycie udręczenia zły przewrócił młodą kobietę, która „umierała” i nawet ją „ożywiali”, co wywołało wesołość.
Na koniec przyjęć zgłosiło się czterech pacjentów...w tym kobieta z zawałem serca, a ja właśnie zaczynam dyżur w pogotowiu: „„Panie Jezu bądź ze mną! Panie pomóż jej! pomóż”! Pędzimy do szpitala (wówczas nie było „R-ki”), a ja odmawiam koronkę do miłosierdzia Bożego i z całego serca wołam w intencji chorych cierpiących.
Z przebiegu dzisiejszego dnia wynika, że życie fizyczne i duchowe („sakralne”) to dwa zazębiające się koła w których ważne są natchnienia płynące z Nieba z „decyzjami chwilki”.
Proszą do ambulatorium, gdzie młody lekarz poucza mnie jak chłopczyka, że nie wykonałem ekg (chora mogłaby w tym czasie umrzeć). Spokojnie mu to wyjaśniłem i dodatkowo poprosiłem, aby przyjął jeszcze jednego chorego (z częstoskurczem napadowym). Jeżeli pragniesz czynić jakieś bezinteresowne dobro to nie licz na przychylność, bo zły nie lubi takich.
Teraz wzywają do bójki zięcia z teściami. Piękne podwórko, dobrobyt, dzieci i trójka zakrwawionych ludzi (dwoje po 70-tce). Uniosłem niezauważalnie moje ręce i zawołałem: „Panie Jezu! przyjdź tutaj...daj Twój pokój temu domowi". Pijanemu zięciowi powiedziałem: „musi się pan poprawić, jak pana będą sądzić, bo jesteśmy po śmierci...trzeba iść do spowiedzi i przyjąć Komunie św.”!
„Ojcze! dziękuję”...powtarzam to jak mantrę, bo z błogosławieństwem Boga wszystko się ułożyło: nie zmarła chora z zawałem, dowiozłem też pacjenta z częstoskurczem napadowym, zbadałem i opisałem przyjętych do oddziału pacjentów. Płynie „Anioł Pański", a właśnie mijamy piękną Figurę Matki Bożej!
Późno. W ciemności pędzimy do 2-latka, który wpadł pod koła przyczepy. W drodze płynie „Ofiarowanie i odnalezienie Pana Jezusa w świątyni”. Zagapisz się i możesz stracić dziecko. „Jezu mój! proszę Cię w intencji tego chłopczyka, może będzie Twoim kapłanem”?!
Modlitwę kończę moim wyznaniem wiary: <<Wierzę w Jedynego Boga, Ojca Wszechmogącego „Ja Jestem" i w Jedynego Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, Boga z Boga, Światłość ze Światłości, Boga Prawdziwego z Boga Prawdziwego, Który dla mnie został zesłany z Nieba i dla mnie przyjął naturę ludzką z Maryi Dziewicy poprzez zstąpienie Ducha Św., Pocieszyciela, który wraz z Ojcem i Synem odbiera uwielbienie i chwałę. >>
Teraz trafiłem do szpitala z matką i jej dzieciątkiem kopniętym w głowę przez krowę, a przy mnie wnoszono młodych ludzi z wypadku. „Panie Jezu! zlituj się nad ich cierpieniami, bądź z nimi, proszę”!
Siedziałem na korytarzu izby przyjęć, smutek zalewał duszę, a w myśli cierpienie Pana Jezusa w Getsemanii: „Jezu mój! W momencie największego osamotnienia zapytałeś Ojca czy może odsunąć kielich tej goryczy! Ten kielich otworzył Niebo! Panie Jezu! przyjmij w podziękowaniu moje dzisiejsze cierpienia”.
Serce zaczęło omdlewać, zostałem sam na korytarzu odmawiając moją modlitwę (patrz instruktaż): „Ojcze Przedwieczny przyjmij św. Osamotnienie, św. Rany i św. Krew, św. Poniżenie Pana Jezusa za cierpiących chorych". Tak właśnie minęła północ.
Napłynął obraz chorej umierającej w oddziale, a dzisiaj, gdy kończę ten zapis siostra Faustyna mówi (z radia „Maryja”) o podopiecznej, która nie mogła umrzeć. Poprosiła Pana Jezusa, aby ją zabrał. Na znak z nieba odeszła tak szybko, że nawet nie zdążono zapalić gromnicy... APEL