Podniesienie Krzyża Świętego

   W drodze na Mszę Św. łzy zalały oczy, gdy znajomej powiedziałem o mojej miłości do Pana Jezusa. Z okazji dzisiejszego święta postanowiłem być na dwóch Mszach Świętych.

    W czasie porannej trafiłem na ciemność w kościele...spowodowaną awarią światła po nocnej ulewie, ale ten znak nie był przypadkowy. Po kilku godzinach postanowiłem przeczytać wizję Marii Valtorty, która dotyczyła ostatniej chwilki życia Zbawiciela. Znamy wcześniej wypowiedziane Słowa, ale ostatnim był „donośny głos”, który przeszył powietrze: <<Mamo!...>>

   Ziemia odpowiedziała ciemnością i budzącym lęk hukiem...”jakby tysiąc gigantycznych rogów wydało jeden dźwięk”, a na niebie pojawiły się błyskawice we wszystkich kierunkach. Pioruny spadały na miasto, Świątynię i na przerażony tłum, a w tym czasie uderzył wir cyklonowej wichury.

   To była apokaliptyczna kara na bluźnierców. Wstrząsy i drżenie potrząsały trzema krzyżami, wydawało się, że je przewrócą. Wszyscy chwytali się czego mogli, Jan chwycił krzyż i trzymał Maryję. Złoczyńcy krzyczeli z przerażenia, ludzie deptali jedni drugich.

   Trzy razy zadrżała ziemia z trąba powietrzną. Nastała cisza z błyskawicami oświetlającymi Żydów. W tym czasie Maryja trzy razy zawołała: <<Jezu! Jezu! Jezu!>> i <<Mój Synu! Mój Synu! Mój Syny!>> 

   Dzisiaj św. Paweł wskazał (Flp 2, 6-11): „Chrystus Jezus, istniejąc w postaci Bożej /../ ogołocił samego siebie /../ dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył /../ i dął Mu imię ponad wszelkie imię („Ten, który zbawia”), aby /../ zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich /../.”

    W Ew padną słowa (J 3, 13-17): „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.”

   Serce zalewał ból, a Eucharystia ułożyła się jakby w laurkę...to takie podziękowanie Pana Jezusa za moją dozgonną miłość. Po wyjściu ze świątyni na niebie wzrok zatrzymały dwa gołąbki, a łzy zakręciły się w oczach. Nawet nie chodzi o miłość, ale o to, że Pan Jezus wie o moim oddaniu, o moim kulcie krzyża, który jest znakiem zbawienia...pokonania Bestii.

   Moje ciało zalała śmiertelna słabość z pragnieniem zapalenia lampki pod "moim" krzyżem Zbawiciela. Pojechałem rowerem, a właściwe szedłem pod górkę włócząc nogi. Niemożliwa była modlitwa, ale wracałem z radością w sercu, bo pięknie wyglądają kwiaty, a lampka zatrzyma wzrok przechodzących. Chwilkami pojękiwałem z płaczem...jak ktoś po śmierci osoby najbliższej.

   Później udało się odmówić moją modlitwę w dzisiejszej intencji, 10 razy powtarzałem „Pan Jezus Podniesiony na krzyżu”. Poprosiłem Ducha Świętego o pomoc w zapisach i wróciłem na Mszę Świętą wieczorną. 

   Okazało się, że brak prądu był wynikiem uderzenia w kościół pioruna (o 3.00 w nocy) podczas ulewy, a do okna proboszcza zajrzał syczący piorun kulisty.

    Wskazałem na znak, bo proboszcz zbytnio zajął się administrowaniem i byciem budowniczym Polski Parafialnej, a do odprawiania Mszy św. wystarczy stoliczek. Chodzi o to, że u nas przeważają celebracje nad liturgią. To miał pokazać syczący  piorun kulisty...

                                                                                                                           APeeL