Pan zaprowadził mnie na początek drgnięcia ku Bogu (zapisy w 1986 r.). Można to porównać do ścieżki w buszu z prześwitującym promykiem słońca. Tak żyje 70-90% rodaków, a na świecie jest garstka - w stosunku do rodu ludzkiego - chrześcijan, a jeszcze mnie katolików. Ja mam wielką łaskę bycia w tej nacji. Przecież mogłem urodzić się w Szwecji lub w USA i tkwiłbym w odszczepieńcach.

   Wyszedłem w mroku na Mszę Św. o 6.30, nie zapaliło się automatycznie światło na korytarzu, a w samochodzie też nie działała lampka automatyczna. Zapisuję te błahe znaki, które później wyjaśni odczytana intencja modlitewna.

    Bardzo lubię mój samochód, który po wielu kłopotach i wyświęceniach służy na co dzień...w tym do odwiedzania różnych kościołów. Zawołałem do swojego Anioła Stróża oraz odmówiłem „Anioł Pański”.

   Dzisiaj mój profesor św. Paweł mówił (Ga 1, 13-24) o swoim powołaniu przez Boga Ojca...z okrutnego prześladowcy chrześcijan do głoszącego z mocą Dobrą Nowinę. „Bóg jest mi świadkiem, że w tym, co do was piszę, nie kłamię.”

    Psalmista prosił w moim imieniu (Ps 139/138): „Prowadź mnie, Panie, swą drogą odwieczną”. To skrót podziękowania Bogu Ojcu za moje cudowne stworzenie (ciała i duszy) ze świadomością, że jestem odkryty: „Ty wiesz, kiedy siedzę i wstaję /../ spostrzegasz moje myśli, i znasz wszystkie drogi.”

   Sam zobacz, przecież to samo piszę w dzienniku i przestrzegam wszystkich, że nasze myśli są odbierane przez Boga Ojca...stąd grzechy w myślach. Tam rodzi się decyzja czynienia dobra i zła.

    Wczoraj do „Stokrotki” w TVN trafił biskup Pieronek, który biega tam jak koń, który mówi (mec. Roman Giertych). Na tą chwilkę spojrzała s. Faustynka, bo ten hierarcha wymaga miłosierdzia Boga Ojca, a sprawia to nasza modlitwa. Tak było też z Apostołem Pawłem, nie wspominając o mnie!

   Dzisiaj Pan Jezus był w gościnie u Marty i Marii (Łk 10, 38-42)...pierwsza krzątała się („potrzeba mało albo tylko jednego”), a Maria w tym czasie słuchała Pana Jezusa („obrała najlepszą cząstkę”). Znam to z rozmów z pacjentami i ludźmi. Jedna pani przyjeżdżała do mnie z daleka, aby posłuchać, co mówię o naszej wierze.

   Eucharystia ułożyła się w „mannę z nieba”...pokarm podtrzymujący życie mojej duszy. To był pracowity dzień, który zakończyła decyzja o ponownej Mszy Św. wieczornej. W drodze odmówiłem koronkę i zacząłem wołać za pragnących Słowa Bożego, ale modlitwa „nie szła” (zły odczyt intencji). Taka modlitwa jest tylko powtarzaniem formuł (ustna) bez bolesnej łączności z Panem Jezusem...

   Wrócił poranek, gdy rozmawiałem z typowym małżeństwem pragnącym tego życia, skłaniającym się ku ratowaniu ciała. Każdy człowiek zna to z telewizji, a ja uśmiecham się słysząc o cudownych dietach (zamiast postów duchowych), które oczyszczają ciało, gimnastykach, spacerach (bez chodzenia do kościoła...ok. 1 km.) z dbaniem o siebie...

   Tak chciałbym ich dotknąć, bo pojawiają się na niedzielnych spotkaniach z Panem Jezusem, a to co czynią jest bezowocne dla duszy. Nagle zrozumiałem, że nasze spotkanie nie było przypadkowe...nawet powiedziałem o tym.

   Do Domu Pana trafiłem ponownie wieczorem na błogosławieństwo Monstrancją i posłuchałem natchnienia, aby przystąpić do Eucharystii. Po zjednaniu z Panem Jezusem serce zalało pragnienie modlitwy, a nawet współcierpienie, bo wiele jest dobrych małżeństw, które w ostatniej fazie życia inwestują w ciało.

    Przez godzinę krążyłem pod rozgwieżdżonym niebem i wołałem do Boga w intencji tego dnia. Wrócił ból, bo podczas rozmowy z wieloma widzisz brak pragnienia Słowa. Tacy wówczas gdzieś się spieszą, bo faktycznie nie wiedzą, że mamy żyjące wiecznie dusze...

                                                                                                                                APeeL