Nad ranem napłynęło poczucie Opatrzności Bożej...wówczas nie potrzebna jest żadna ochrona. Nasza nędza sprawia, że staramy się „zabezpieczyć” przed brakiem jedzenia (wielu świętych żyło tylko Eucharystią) lub wody (uderzenie laską w skałę na pustyni przez Mojżesza)...

    Dzisiaj mam dyżur w pogotowiu i nagle stanąłem przed wyborem: ciepłe łóżeczko czy spotkanie z Panem Jezusem (Msza Św.)? Wstyd się przyznać, ale wybrałem łóżeczko…

   To była prosta próba pójścia za zaproszeniem, bo większa jest zasługa, gdy nie mamy chęci iść do kościoła, z potrzebą przełamania się i „bez przyjemności”. Wówczas Pan Bóg zadziwia nas i obdarowuje w dwójnasób. 

    Jakby na znak w modlitwie przebłagalnej wypadła intencja: „za dusze oziębłe”. Tak się zdarzy, że matce takiego nagle zmarłego tłumaczę, że on nie leży w grobie i niepotrzebnie rozpacza, bo on wymaga modlitw, a gdyby mógł to „zadzwoniłby garami”. "Tylko pani mu została, trzeba ofiarować za niego cierpienie."j.

    Na dalekim wyjeździe wołałem w modlitwie za dusze oziębłe...sam takim byłem jeszcze niedawno. „Ty, Ojcze nie odmówisz mi łaski dla nich”. Moje zdziwienie wywołała pacjentka, która długo na mnie czekała...ze słoiczkiem grzybków!

   Nie chciało mi się wierzyć, bo przed wyjściem na dyżur szukałem takiego małego słoika grzybów na kolację. To wdowa także po oziębłym duchowo. Powtórzyłem jej słowa skierowane do poprzedniej pacjentki!

   Po południu napłynęła wielka tęsknota za Bogiem Ojcem...nie da się tego wytłumaczyć naszym językiem: "Jezu mój, Ojcze! Ojcze!!” Tęsknoty ziemskie za najbliższymi zaspokajamy w różny sposób (zdjęcie, telefon, list, spotkanie). Boga Ojca nigdy nie widziałem i nie ujrzę do końca tego zesłania.

    Myliłem się, bo Bóg Ojciec przekaże w 1932 r. orędzie („Ojciec mówi do Swoich dzieci”) matce Eugenii E. Ravasio...ze Swoim „zdjęciem”. Towarzyszy mi teraz dzień i noc podczas mojej „pracy”. Potwierdza to słowa Pana Jezusa do Apostołów, że widząc Go widzą Boga Ojca. W Kościele Prawosławnym jest ikona trzech takich samych osób.

   Jednak tęsknota za Panem Jezusem ma inny wymiar, ponieważ Jego wizerunki są już ujawnione (z Gorejącym Sercem lub Jezusa Miłosiernego). Około 15.00 podczas odmawiania koronki do Miłosierdzia Bożego oraz mojej modlitwy miałem poczucie kontaktu z duszami „oziębłymi”. Nie mogłem oderwać się od tej modlitwy do 16.40.

    Włączyłem nagraną Mszę św. radiową z niedzieli, gdzie w serce wpadły słowa: „O Tobie Panie mówi moje serce, szuka Twego Oblicza, nie zakrywaj przede mną Swojej Twarzy”. Posłuchałem natchnienia i z torby wyjąłem inną: „Jestem, Który Jestem”. Mojżesz wówczas powiedział, że: „Jestem posyła mnie do was...do Swojego ludu!”

    Usiadłem w ciszy, zadziwiony: „och, Boże! Boże mój, jakże mało mówi się o Tobie!” Nagle w „eterze” niepokój, poczucie nierealnego kontaktu z postaciami niewiast. Po chwilce okaże się, że zdenerwowana kobieta wzywała do umierającej siostry.

   Teraz w zadumie siedzę nad młodą kobietą, której nie dadzą umrzeć: nieprzytomna od miesięcy, karmiona sondą. Nad nią Matka Boska Częstochowska. Podałem relanium, bo miała drgawki.

  • Pani miłość do córki nie pozwala jej odejść...mówię do matki (65 lat).

  • To prawda, ponieważ stale wołam do Matki, aby ją ratowała.

  • O co prosisz, to otrzymasz, ale trzeba prosić o to, co jest zgodne z Wolę Stwórcy... nie wolno modlić się o co chcemy...trzeba być w tych sprawach „listkiem na wietrze” (delikatność natchnień), trzeba zamknąć nożyce...”bądź wola Twoja”! W sercu zawołałem: „Matko Boża daj światło tej ziemskiej matce, która jest przepełniona miłością do umierającej córki...daj jej Światło, proszę!” 

    Po modlitwach serce zalała wielka radość Boża z dziękczynieniem Bogu Ojcu za przebieg dnia i obecne warunki dyżurowania i modlenia się (oddzielne pokoje, bo jeszcze niedawno gnieździliśmy się w dwójkę w piwnicznej izbie). 

   Właśnie zrywają do młodego i nieprzytomnego mężczyzny, nie pomaga stężona glukoza dożylna...pędzimy do szpitala. Po drodze odmawiam w jego intencji cały różaniec, nawet żegnam go krzyżem, a w tym czasie odczuwam obecność Matki Bożej z natchnieniem, że "chorego traktuję jak własnego syna". Tak było naprawdę, bo wołałem w jego intencji do Boga Ojca.

   W szpitalu potraktowano go jako histeryka: pielęgniarka w dobrej wierze straszyła go wsuwaniem sondy do gardła, a lekarz dyżurny sadzał go i „rzucał”. Po tej nędzy próbowano chłopaka odesłać moją karetką, ale gdzie?

- Panie doktorze wiozłem go z duszą na ramieniu! 

    Usiadłem na wózku inwalidzkim...później na leżance dla chorych i rozmyślam o Panu Jezusie, na którego wszyscy krzyczeli podczas Bolesnej Męki: „Panie przyjmij te krzyki na mnie, nie mam pretensji do tych ludzi”.

   Pacjenta w tym czasie przewieziono do chirurga, gdzie okazało się, że doznał urazu głowy (pobity?) z utratą mowy...rozumie, ale pokazuje,że nie może mówić! Stała się cisza wobec wielkiego nieszczęścia. Wielki smutek zalał moje serce wobec nieszczęścia i nędzy ludzkiej...policji, mojej, personelu i lekarzy szpitala.

   Cóż mogłem uczynić w tym nieszczęściu. Mówiłem do niego po imieniu (śmiano się) i w modlitwie przekazałem go Bogu Ojcu. Kiedyś spotkamy się...

                                                                                                                                    APeeL