Na początku nabożeństwa majowego...tuż przed śpiewem litanii loretańskiej „spojrzał” wizerunek Ducha Św. a kapłan zawołał o modlitwę za powodzian. Łzy zalały oczy, bo w sercu znalazłem się na miejscu poszkodowanych.
Tego nie można przekazać naszym językiem, bo jest to współcierpienie duchowe z ofiarami tej klęski żywiołowej. Przebywając na tym zesłaniu nie unikniemy nieszczęść i takich tragedii, ale wg mnie - zbyt rzadko, a można powiedzieć, że wcale - nie oddajemy się Opatrzności Bożej.
Ludzie nie wierzą w autentyczną pomoc Boga Ojca i całych zastępów niebieskich. Buduje się zaporę bez modlitwy, a później okazuje się, że jest wadliwa. Mamy Świątynię Opatrzności Bożej, ale nie ma tam regularnych Mszy św. w konkretnych sprawach (tak jak za ofiary zamachu w Smoleńsku).
Cóż możemy załatwić poprzez zawołanie kapłana: "módlmy się". To jest powtarzana formuła bez ofiarowania naszych cierpień. Znajdź się na miejscu ofiary powodzi...tylko z zalanym garażem, brakiem światła i kłopotem z dojazdem do pracy. Nie wymieniam zalania pokoju z łóżkiem, zniszczenia upraw, itd.
Wszystkie zawołania podczas litanii kierowałem do Matki Bożej za powodzian: módl się za nimi. Ilu z nich w tym czasie może zwątpić w istnienie Boga. W ich intencji będzie Msza św. z Eucharystią, która przewijała się do przodu i ułożyła w zawiniątko dla robotnika na Poletku Pana Boga. Później odmówię moją modlitwę...
APeeL