Czas wakacji, a mnie skradziono na cmentarzu 1.400 zł. Tyle wystarczyłoby na kilka dni wczasów. Po powrocie do zostawionej saszetki trafiłem na pana z wnuczkiem, który grzebał w niej. Wcześniej gość zabrał mi pieniądze i mimo mojej prośby nie chciał oddać. Widział to świadek, który chyba znał skuszonego i podbiegł do mnie, gdy wchodziliśmy do rodzinnego kościoła.

    Ja nie znam swojego losu, ale czułem, że mam nie jechać na wczasy o które piliła żona. Może miałbym mieć jakiś wypadek lub przykre zajście. Wystarczy, że w połowie trasy nawali samochód. Kiedyś dowiem się, co oznaczała ta ochrona, a zarazem próba przebaczenia krzywdzącemu mnie. Nie będzie miał czystego sumienia.

    Teraz zaatakowała mnie żona, której nie mówiłem o tym zdarzeniu. Pytała tylko gdzie są pieniądze. To kara dla niej za przeglądanie moich rzeczy. Zdziwiłem się, że zdenerwowała się oddaniem samochodu ukochanemu synowi czekającemu na poród wnuczka. Myślałem, że w pokoju pojedziemy autobusem.

    Dobrze, że wcześniej byłem w kościele, bo przeszkadzała w malowanie i robieniu wylewki betonowej w garażu (zabrała mi farbę, musiałem kupić inną). Nie dałem się sprowokować. Sam zobacz; okradziony i smutny z tego powodu jesteś bezprecedensowo atakowany przez demona (żona była tylko nieświadomym narzędziem).

    Na Mszy św. wieczornej podziękowałem Panu Jezusowi za wytrwanie w udręce. Dobrze, że w pogotowiu oddałem jutrzejszą niedzielę, a nie wiedziałem, że wypada Przemienienie Pańskie. Udręczony padłem w sen do rana...

                                                                                                                                APeeL