Żona jeszcze nie rozumie działania sił szatańskich i każda nasza dyskusja kończy się poróżnieniem. Dzisiaj, gdy to przepisuję (17.06.2019) już wszystko wie i nie dziwi się moim świadectwom. Jej ścieżka jest "maryjna", a ja uczestniczę w boju duchowym, w walce o zbawianie dusz.

    Większość wierzących nie rozumie tego cierpienia Pana Jezusa. Smutno mi, ponieważ ten śmiertelny bój dotyczy teraz mojej osoby. Jest ścieranie się prawdy z kłamstwem, pokoju z rozdrażnieniem, miłości z nienawiścią, dobra ze złem, a szczególnie dobra z demonicznym "dobrem".

   Przeżegnałem się wodą święconą, padłem na kolana i przeczytałem modlitwę św. Bernarda (egzorcyzm) oraz odmówiłem nowennę zawierzenia; "za tych, którzy opuścili Pana Jezusa"...

   Popłakałem się po "znalezieniu się" we wnętrzu kościoła na tle gór w Medjugorju z klęczącym tam ludem, krzyżem na ścianie i wieloma kapłanami wobec Ołtarza św.
Tam padną słowa Matki, aby "cały czas napełniać serca modlitwą."

   Położyłem dłonie na głowie żony z ciężką migreną; "Panie Jezu spraw, aby wyzdrowiała" a serce doznało ucisku, łzy zakręciły się w oczach!

   Teraz wiem, że świat opuścił Pana Jezusa! W pokoju ruszyłem samochodem na dyżur w pogotowiu wołając ze łzami w oczach: "Matko Najświętsza obejmij cały świat...wszystkich braci żyjących ciemności, których w tej chwilce kocham Twoją miłością!"

   Trafiłem na falę ludzkiego cierpienia; babuszka z psychozą starczą, kolki, zapalenia i rany. Pan przysłał też chorego ze świeżo wykrytym rakiem, któremu mówiłem o duszy i jej życiu wiecznym

   "Jezu pomóż, zlituj się. Matko prowadź!" Trwało to 5 godzin, a w tym czasie dokończyłem wypisy z oddziału i w tej minucie wypadł daleki wyjazd; "do dziecka uderzonego siekierą."

   Płynie moja modlitwa w intencji tego dnia, a podczas "św. Osamotnienie Pana Jezusa" znalazłem się w Getsemani i w moim sercu odczuwałem opuszczenie Pana Jezusa (współcierpienie). To jest najwyższa łaska, a sprawia to moja wymodlona modlitwa (jest na witrynie).

   Kierowca karetki włączył radio, gdzie popłynie piosenka; "bawmy się, bawmy się...dzisiaj chce się żyć", a ja skulony, przyciśnięty do pasa i słupka samochodu wołałem; "Jezu! miej miłosierdzie nad tymi, którzy Ciebie opuścili (napłynęły postacie kapłanów); "Ojcze Przedwieczny przyjmij - przez Niepokalane Serce Matki - św. Osamotnienia, Najmilszego Syna Twego za tych, którzy Go opuścili'.

   Na dalekim wyjeździe trafiłem do babuszki ze stołem nakrytym białym obrusem! Tam tak świątecznie, to miejsce pełne modlitwy...przekazała, że przychodzi zmarły mąż. Podczas powrotu rozmyślałem o tym zdarzeniu, bo pomogłem i zostałem obdarowany. 

- To Ja kazałem nakryć ten stół...dla ciebie!

   Łzy zalały oczy, a serce - w jednym błysku - doznało miłosnego ucisku...zarazem wiesz, że to jest od Pana Jezusa! Popłynie dalsza modlitwa.

   Teraz wyrwano do młodego człowieka, który umierał na ulicy (upojenie alkoholowe + oziębienie), a właśnie było zimno i trwała ulewa.

   W "Słowie na niedzielę" popłynie relacja chorej na chorobę Little, która przyjęła swoje cierpienie jako znak! Nie opuściła Pana Jezusa od dzieciństwa do chwili obecnej (maluje palcami kończyn dolnych)! Teraz przewijają się "umierający" po przepiciu, rany i chore dzieciątka...

Napłynęła świadomość, że zdrowi są powołani do pomocy chorym. Zrozumie ten dar ten, któremu odbierze się możliwość pomagania innym! Nie wystarczy być dobrym kierowcą karetki...przed kilkoma godzinami kłócił się taki z babuszką poskręcaną przez choroby, bo prosiła go o podjechanie do apteki!

   W tym ludzkiej udręki płynęła melodia; "tak daleko i tak blisko nam do siebie...jak na wyciągnięcie dłoni i nie wiemy czy to Nieba się kołyszą?" Tak blisko jest często Pan Jezus. Łzy zalały oczy, a właśnie jest ciężki wypadek. Usiadłem z tyłu karetki i świecąc lampka o charakterze długopisu odmawiam litanię do Serca Pana Jezusa powtarzając po zawołaniach; "zmiłuj się nad tymi, którzy Cię opuścili."

   Pędzimy 120 km / na godz. do umierającego, a ja podczas odmawiania św. Agonii chwyciłem twarz w dłonie i wprost ujrzałem Pana Jezusa rozciąganego i przybijanego do krzyża z jego podniesieniem!

   Błagałem o dusze tych, którzy Go opuścili, a potrącony przez samochód umierał w rowie wypełnionym wodą! Nigdy nie chwal śmierci nagłej. Nieprzytomny, zakrwawiony ze złamaną nogą. Po zaopatrzeniu pędzimy na spotkanie z karetką "R". "Ojcze...Jezu proszę także za niego!" Jakbym widział nas później po prawdziwej stronie życia.

   Podczas powrotu, przed północą - w takt uderzeń opon o asfalt - płynie koronka do 5-u św. Ran Pana Jezusa; za dusze tych, którzy Go opuścili.

    Na Festiwalu w Opolu będą śpiewać piękni ludzie, ale szkoda, że nie śpiewają dla Boga Ojca, Pana Jezusa i Mateczki. Przeżegnałem się 3 razy, pocałowałem krzyżyk i podziękowałem Bogu Ojcu za ten dzień...

                                                                                                             APeeL