Budzę się "chory", żona marudzi, nie wychodzi planowany dzień wolny. W skołowanych myślach mam siłę na przeżegnanie się. Wczoraj czytałem o zarzutach, stawianych przez Zygmunta Kałużyńskiego ks. Jerzemu Popiełuszce...jest mi przykro, ponieważ lubiłem go, ale widzę jego duchową zgubę, a jest już „pełnoletni”.

   Przeżegnałem się wodą od Faustynki i idę ładnie ubrany, wymyty, ale wewnątrz chory duchowo („grób pobielany”). Dzisiaj jest wyjątkowo dużo ludzi...w tym biednych i bardzo biednych oraz ciężko chorych.

   Dopiero około 14.00 zacząłem odmawiać modlitwy, a Zły podsunął mi obraz knajpy z dobrym jedzeniem i zimną wódką! Naprawdę mam tylko takie pragnienie, ale nie rezygnuję z modlitwy. Nawet jest mi dobrze w pustym i cichym gabinecie przed św. Obliczem Pana Jezusa. Odniosłem sukces, bo nie kupiłem alkoholu i w bólu odmawiałem moją modlitwę.

   Pod domem napłynął zapach kapusty i golonki. Zobacz bój duchowy, ale na pomoc przybyła Matka, bo z telewizora popłynie program „LUZ” w którym grupka młodzieży mówiła o swoich przeżyciach duchowych. Nagle widzisz dobroć Boga Ojca, Pana Jezusa i Matki Bożej. To sekundowe błyski miłosnej łączności i zarazem pewność, że wiedzą o mnie, wspomagają, a ja mam za wszystko dziękować!

    Wypiłem resztkę posiadanego koniaku…

                                                                                                                          ApeeL