Dzisiaj jestem chory z powodu zatrucia pokarmowego. Głupia choroba, która pokazuje kruchość naszego bytu, bo nagle jesteś uziemiony, robisz się z jak "waty"...upadają wszystkie plany.
W tym momencie widzimy, co oznacza śmierć dla wierzącego - przybliżenie do Boga. Niewierzący ma lęk przed śmiercią, a człowiek wierzący ma ufność (życie wieczne).
Nie chodzi tutaj o zwykły lęk przed śmiercią jako faktem ziemskim (kłopoty dla rodziny w tym finansowe) - chodzi o lęk lub radość duchową. Jakże cieszyło mnie każde spotkanie z pierwszą miłością.
Z drugiej strony duszę przenikała boleść i tęsknota...po wczorajszym powrocie do Boga. Teraz rozumiem cierpienia ludzi podczas pierwszej miłości, a tu miłość ostatnia! Jeżeli ktoś nie przeżył pierwszej miłości - jak mu ją wytłumaczyć?
Przeczytałem trzy lektury o cierpieniach dusz ludzkich i jestem przekonany o stałej łączności między obu światami; widzialnym i niewidzialnym. Wiem, że wszystko, co myślę, mówię i czynię muszę robić z miłości - każda chwilka mojego życia ma być tego świadectwem. To znowu zadanie dla świętego, a na to jestem jeszcze zbyt słaby...
Jak postępować z wygłupiającymi się prawie dorosłymi dziećmi, które nie reagują na spokojne prośby? Takimi właśnie jesteśmy dla Boga Ojca…
APeeL