Przebudził mnie krzyk pijanych weselników z muzyką i żegnaniem wszystkich zmęczonych zabawą! Wielki smutek zalał serce, bo właśnie w tym momencie poczułem cierpienie związane ze słowami Pana Jezusa: "smutna jest moja dusza aż do śmierci".

   Napłynęły obrazy umierających dzisiaj, bardzo często bez Boga...wróciła śmierć sanitariusza wiernego do końca władzy ludowej. Pomyślałem o moim życiu, które powinno przebiegać tak, jakby był to mój dzień ostatni!

    Podczas transmisji Mszy św. radiowej zdziwiłem się Słowem (Mdr 1,13-15; 2,23-24), że Bóg nie uczynił śmierci i "nie cieszy się ze zguby żyjących". Ja powiem tak, że jesteśmy stworzeni dla nieśmiertelności (dusze), ale zabija je grzech sprawiając potępienie i śmierć wieczną (prawdziwą)!

   Dla wiernego Bogu śmierć jest bramą do życia, a "bawiący się" (wesele jest tutaj symbolem) zapominają o tym, że żyje się raz, ale wiecznie!

   Dzisiaj Pan Jezus w Ewangelii (Mk 5,21-43) uzdrowił umierającą córeczkę jednego z przełożonych synagogi. Takie prośby świadczą o zawierzeniu i są miłe Bogu, ale - z mojego doświadczenia - ludzie zdrowi proszą o zdrowie, zamiast dziękować! 

     Na ten czas Pan Jezus powie do mnie ("Prawdziwe życie w Bogu" t VI str. 34): "Wieczna chwała należy do rzeczy niewidzialnych (...) Jeżeli jest ciało zmysłowe, powstanie też ciało duchowe. (...) Pierwszy człowiek z ziemi - ziemski, drugi Człowiek - z nieba. (...) ciało i krew nie mogą posiąść królestwa Bożego (...)"...

    Napłynęło mojego wystąpienie na festiwalu pisma "Nie z tej ziemi", gdzie poruszyłem problem życia ciała odmienionego oraz książka o. Pio, który nigdy nie był w swoim kościele parafialnym, a mógł go opisać z detalami.

    Na ten moment pismo "Znak" z tytułem "Bóg" otworzyło się na słowach: "człowiek ten choćby był nie wiadomo jak doskonały, choćby miał wszystko - nie jest w posiadaniu samego siebie".

    Żona powiedziała, że śmieją się ze mnie. Ja wiem, że każdy patrzy na osobę, trudno być prorokiem we własnej miejscowości. Na ten moment wzrok zatrzymał tytuł w wystającej gazecie: "Pokornie, ale pewnym głosem". Tak, bo nachalnie nie można nikogo nawrócić.

   To śmiertelny bój duchowy w którym mam większy szacunek dla wroga Pana Jezusa niż dla katolika: "tak, ale". Najgorsi są hierarchowie: biskup zaleca oglądanie mistrzostw piłkarskich, a radio katolickie ma 15 minut i marnuje ten święty czas.

    Tuż przed wyjściem na Mszę św. o 12.00 w ręku znalazł się obrazek MB Nieustającej Pomocy, gdzie jest prośba o wspomożenie w "godzinie śmierci mojej"! Tak poznałem ostatecznie tę intencję.

    Większość ma szansę powrotu do Boga w godzinie ostatniej, ale giną fizycznie i duchowo! Szatan wie o tym i ciężko chorym podsuwa: "czy już umieram, że wzywacie kapłana?" Nagle zauważyłem, że w "Zdrowaś Mario" są słowa: "módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinie śmierci naszej!"

    Przed kościołem zatrzymałem się przed figurą Pana Jezusa Poniżonego z wołaniem: "Panie Jezu, Ty prowadziłeś mnie, gdy byłem jeszcze nieświadomy". Popłakałem się podczas śpiewu chóru, ponieważ napłynął obraz Pana Jezusa opuszczonego na Golgocie: tylko Matka, Jan i Magdalena. "Proszę Jezu przybądź do wszystkich będących w ostatniej godzinie życia. Bądź Jezu przy mojej śmierci!"

   Padłem na kolana i skulony, malutki...ostatni podszedłem do Eucharystii. "Jezu mój! Jezu! Cóż oznacza moje cierpienie wobec Twojego, gdy widzisz tę wyschniętą ziemię". Zapisuję te przeżycia, a płynie piosenka: "Jak odnaleźć te znaki?", a książeczka "Modlitwy Dziecka Bożego" otworzyły się na słowach o osamotnieniu Pana Jezusa na Golgocie, które wykrzyczałem w kościele. Przecież to była Ostatnia Godzina Pana mojej wieczności!

    Pomyślałem o złych ludziach, którzy przybili Zbawiciela do krzyża, gdzie wisiał 3 godziny! Bardzo cierpiał, usta miał spieczone, ciężko oddychał, a z głowy i rąk płynęła krew.

    Po powrocie z kościoła wzrok zatrzymał obrazek Pana Jezusa na krzyżu. Nie jest łatwe życie takiego jak ja...w rodzinie, środowisku i w pracy. Pragnę modlitwy, a tu cielęcina w sosie. Podczas koronki wrócił syn i przegonił mnie z pokoju. Uciekłem do samotni na działce, gdzie w budce mam obraz Pana Jezusa z Sercem w koronie oraz dywanik i lampkę.

- Masz bardzo dobre warunki do modlitwy!

   Zawstydziłem się, padłem na kolana i popłynęło moje wołanie. W tym czasie napłynęły obrazy: o. Pio pobitego przez Szatana, przyszły święty zabijany na kolanach, kozacy znęcający się w rożny sposób nad katolikami, a przypomniało się słowo z zeszytu córki: "kastracja".

    Napłynęły też obrazy z Rwandy, umierający wygnańcy, a z drugiej strony maszerujący geje i lesbijki, narkomani w Szwajcarii (można zażywać) niosąca napis: "cisza-śmierć" (dozwolona eutanazja). Napłynął też moment rozstrzeliwania skazańca (film).

    Wszystko powtarzałem dziesięciokrotnie: "Pan Jezus rozciągany i przybijany do krzyża", itd. W żaden sposób nie można wyrazić mojego współcierpienia z Panem Jezusem, które trwało całą godzinę. Nigdy nie przypuszczałem, że tak będzie przebiegał ten dzień.

    Teraz płyną kantaty Bacha, a moje serce jest zadziwione Dobrocią Boga Ojca, który dał nam wszystko (z żoną)...w tym miłość bezgrzeszną. Na koniec otworzyłem Biblię córki z moim listem do niej. Natomiast w Biblii trafię na słowa: "Zaślepienie bezbożnych, a szczęście nabożnych"...należę to takich jako dziecko Boże!

      "Dziękuję Panie za ten dzień"...

                                                                                                               APeeL