Pan Jezus przychodzi do mnie kiedy chce i jak chce. Około południa w ręku znalazła się kaseta z podkładem muzycznym piosenki „Płatna miłość” i zawołaniem: „mandoliny grajcie, grajcie, grajcie...”.

    Moje serce rozerwało pragnienie wołania: „mandoliny grajcie Panu Jezusowi, grajcie, a nie ustawajcie. To Ten, co zstąpił z Nieba, co życie za nas dał”. Popłakałem się, bo napłynęła bliskość Zbawiciela.

    Przypomniał się zmarły ojciec, który umiał grać na mandolinie. Do kogo jeszcze przychodzi Pan Jezus w tym mieście? Dowiem się o tym, ale po śmierci, a teraz muszę iść pod „mój” krzyż i zapalić lampkę, bo jutro piątek. To „muszę” oznacza miłość do Boga mojego.

    Nie znałem jeszcze intencji modlitewnej, ale napłynęła tuż po wyjściu, a przypomniała się dzisiejsza Ew. gdzie Pan Jezus mówił: „Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej! (..) Już was nie nazywam sługami (...) ale nazwałem was przyjaciółmi (...)”. Mt J 15, 9-17

    Wczoraj s. Faustyna mówiła o swojej miłości do każdej duszy, która jest stworzona przez Boga. Wielu wie o tym, ale ujrzeć to i odczuć można dopiero w stanie łaski uświęcającej. Wówczas widzisz wszystko "duchowo", ponadczasowo...z Nieba!

    Jak bardzo cierpi Bóg Ojciec, który nas stworzył, a dla większości jest obojętne czy istnieje. Jak czuje się Pan Jezus, który za nas oddał Swoje życie? Jakże potrafimy wystroić się i podziękować komuś za zwykłe dobra ziemskie, a tu nasze zbawienie.

    Ból zalewał serce i z pochyloną głową wołałem do Boga. Nie obchodzą mnie ludzi, bo wielu z nich nawet wierzących wstydziłaby się zapalić lampkę Panu Jezusowi. Nie wiedziałem, że ten krzyż - na koniec mojego życia - będzie tak wielkim skarbem.

    W takim stanie może ukoić tylko modlitwa (rozmowa z Bogiem). Spróbuj raz tych zawołań:

- Jezu! Miłości moja! Bądź uwielbiony i miej miłosierdzie nad tymi, którzy nie oddają należnej czci Bogu.

- Matko Miłosierdzia! Módl się nad nimi!

- Ojcze Przedwieczny zmiłuj się nad nimi i nad ich duszami.

    Na szczycie ekstatycznego uniesienia przytuliłem do mojego serca: Michnika, Urbana, Palikota i Ryfińskiego...jako symbol braci-sierot. To ci, którzy mają rozum i nawet szczycą się nim przed innymi, ale nie chcą życia prawdziwego. Podniosłem głowę, a z przybitej do drzewa kapliczki „spojrzał” na mnie wizerunek MB Pocieszenia.  

     Przykro mi, ponieważ pod krzyżem spotkałem czuwających nade mną, bo trwa Sejm RP, a tacy jak ja są niebezpieczni. Kiedyś pilnowały mnie prostytutki, które stały naprzeciw krzyża i zawsze wychodziły z lasu, gdy zmieniałem kwiaty Panu Jezusowi...                                                                                         

    W tym momencie mam „resztkę” zapisu z dnia 11.12.2010, gdy w drodze na  nabożeństwo poranne moja dusza wielbiła Pana Jezusa:

za pozwolenie rozciągania i przybijania do krzyża

za podniesienie na krzyżu                                                  

za prośbę: „Ojcze! wybacz im, ponieważ nie wiedza, co czynią” 

za nagrodzenie nawróconego Łotra „Dziś będziesz ze Mną w Raju”    

za przekazanie nam Matki i synostwa Bożego: „Oto Matka Twoja, oto syn Twój”   

za słowo „Pragnę” naszego zbawiania                     

za niezrozumiałe dla ludzi: „Boże mój, Boże czemuś Mnie opuścił” 

za wykonanie woli Boga Ojca „Wykonało się”

za Świętą Śmierć  „w Twoje ręce oddaję duszę i ducha Mego”  

za pozwolenie przebicia Św. Boku...!       

  Żadnym językiem nie można wyrazić stanu mojej duszy. Popłakałem się przepisując i edytując ten zapis...                                                                                                                                                    APEL