Po dyżurze w pogotowiu wymęczyły mnie sny...nawet trafiłem do domu rodzinnego, gdzie powiesiła się staruszka. Po przebudzeniu odmówiłem modlitwę przebłagalną za takich samobójców...

    Natomiast w przychodni trafiłem na dzień ciężkiej pracy, ponieważ wielu chorych postanawia w nowym roku "wzięcie się za swoje zdrowie". Tak trafiają na młyn w przychodni, gdzie naprawdę mogą się rozchorować (np. złapać jakąś infekcję).

    Z pracy wyszedłem ledwie żywy o 16.00 - nie miałem siły nawet na odmówienie "Ojcze nasz", ale w sercu miałem poczucie radości z uczynionego dobra. Wszystkim pomagałem, dawałem to, co się należy.

    Jeszcze wizyta domowa, a to zawsze jest chwila wytchnienia. Bardzo lubię odwiedzać domy moich pacjentów, bo to jednoczy nas. Ja jestem obecnie lekarzem katolickim (ciała i duszy). Nie można tego oddzielić.

    Pomijając życie duchowe pacjentów stajemy się lekarzami weterynarii...ja wiem, że zwierzęta mają podobne cierpienia fizyczne, ale pozbawione duszy nie mają cierpień, które znają obdarzeni łaską wiary.

    Pragnień duchowych nie spełnią ziemskie uciechy. Wówczas wiesz, że może to spełnić tylko Bóg Ojciec. Wielu szuka nie wiadomo czego, a to ich dusze żyją w rozterce.

    Nie będę na Mszy Św. (śmiertelne zmęczenie), a po powrocie do domu wzrok padnie na książeczkę z III wizyty Jana Pawła II, gdzie przeczytałem jego słowa, że służenie Bogu to służenie ludziom. Tak, bo łącznikiem jest miłość...

    Można to sparafrazować, że trzeba służyć innym, tak aby podobać się Bogu Ojcu. Tak było z Panem Jezusem, św. Janem Chrzcicielem i tak jest z dążącymi do świętości...

                                                                                                                   APeeL