Wczoraj oglądałem reportaż z misji w Mongolii. To rozległy kraj o pow. 1.56 miliona km kwadratowych z rozproszoną ludnością.  Potomkowie Czyngis-chana od wieków żyją na stepach, mieszkają w okrągłych namiotach (jurtach), a dotarcie do nich to „misja na koniu”.

    Od rewolucji październikowej wszelkie przejawy religijności były zdecydowanie tępione. W 1992 roku ich konstytucja przywróciła wolność wyznania. Nie było żadnego kościoła i nikt nie słyszał tam o Jezusie! Początkowo Msze święte zakonnicy odprawiali w hotelu, z którego okien widać stojący pomnik Lenina.  

    Dzisiaj króluje tam bieda, próbuje się uprawę jałowej roli (wahania ciepłoty od - 40  do + 40 stopni, rzadkie opady). Misjonarz przez długie lata modlił się sam w ubogiej kaplicy. Jego najważniejszą cechą jest cierpliwość, a wyzwaniem gardłowy język mongolski, niepodobny do żadnego innego dialektu na świecie. 

    Tuż przed obudzeniem zobaczyłem stado gołębi wśród których jeden miał kolor zielony. Pada, człowiek zmęczony snem i cały drętwy. Przez 15 minut trwał bój o zerwanie ciała na Mszę św. Przeważył argument, że nic lepszego w tym czasie nie uczynię.

    Wróciły obrazy z wczorajszego reportażu i prośba misjonarza, aby modlić się za tych ludzi, którzy nie mogą pojąć, że Bóg, a dał się ukrzyżować. Ja tym ludziom mówiłbym o posiadaniu duszy, życiu po śmierci oraz naszym powrocie do Raju, który otworzył Pan Jezus, bo odkupił nas jako porwanych zakładników. Natychmiast znam intencję modlitewną dnia.

    Idę i wołam w koronce do miłosierdzia Bożego o ten naród, który rozpito (jedna z metod zniewalania) i wytępiono w nim wszelką wiarę. To duchowo jałowa ziemia. Proszę Pana, aby uwolnił ich z pęt szatana.

    Mojżesz spotyka się z Bogiem w namiocie i przekazuje „synom Izraela to, co mu Pan rozkazał”, a moje serce jest w jurtach Mongołów. Na ten moment Pan Jezus mówi o naszej wierze i królestwie niebieskim. To skarb wart wszystkiego, co posiadamy. To drogocenna perła, którą możemy kupić, ale musimy sprzedać wszystko, co mamy. Mt 13, 44-46 

    W „Misyjnych drogach” trafiłem na modlitwę do Ducha Świętego o łaskę wiary ze zdjęcie J.P. II  i gołąbkiem, a w ręku znalazła się modlitwa do Boga Ojca.

    Właściwa modlitwa będzie rozłożona, bo wrócę na nabożeństwo do Najśw. Krwi Pana Jezusa i będą prosił: „wybaw ich Panie”. Na następnej Mszy św. podczas pieśni „Matko Najświętsza do kogóż pójdziemy”?  zacząłem wołać: „Matka! stań się Królową tego narodu, wejdź do każdej jurty i obejmij te sieroty”. Popłakałem się, a ból ściska serce nawet podczas pisania.

    Tam potrzebne jest Światło Boga, przeniknięcie ich dusz pragnieniem szukania Ojca. Przecież to dzieci wychowywane w wielkim sierocińcu. Cały czas „wpraszała się”  Korea Północna, ale temu krajowi poświęcę oddzielny dzień, bo natchnienie może być od szatana (mylenie).

    Trzeba za nich zamówić Mszę św., bo świat nie reaguje na istnienie obozu koncentracyjnego, który ma wielkość państwa (bezkarnie zabija się głodem i pali zwłoki w krematoriach).

    Komunia św. delikatnie pękła na pół. Kapłan zawołał do Boga o modlitwę, bo gniją plony (opady), a tak pełne były kłosy. Przypomniał się napis na starym naczyniu kuchennym: „Chleba naszego...daj nam dzisiaj”, a myśli uciekły do Pana Jezusa, który rozmnożył chleb i ryby.

    W domu zapaliłem lampkę i odmówiłem modlitwę do Ducha św. o  Światło wiary dla tego narodu oraz litanię do Boga Ojca, który wszystko może...                                                           APEL