Raniutko, a ja już jestem w świątyni, bo córka nieopatrznie obudziła mnie. To wielki dar Boga na progu nowego roku. Pięknie mówił i modlił się kapłan: „Jezus jest wzorem naszego życia duchowego, szarpani namiętnościami musimy dążyć do tego ideału”!
Moja myśl pobiegła do ludzi „pół/pół”...cielesno-duchowych. Im jest bardzo ciężko i Bóg wie o tym! Z wiekiem gasną namiętności i musi przeważać doskonałość duchowa. Ja miałem szczęście dożyć tych chwil.
Cały czas rozmyślałem o datkach od moich pacjentów, bo wiem, że nie mogę tego robić...właśnie nadszedł czas biedy. „Jezu pomóż!...Jezu pomóż!"...to takie noworoczne postanowienie, ale w tym czasie zapomniałem zabrać pieniędzy i nie dałem na tacę!
Nowy Rok zaczyna się od pracowitego początku. Pan skierował mnie do skrwawionej i umierającej staruszki, a po chwilce do podobnej pary, ale kłócącej się o pieniądze.
- Ja zacząłem nowy rok od Komunii świętej...mówię do staruszki, którą znam jako wierzącą.
W geście zrozumienia chwyciła mnie za ręce i uścisnęła....”to córka krzyczy na ojca”.
- Pani musi być dobra, bo to pani ojciec...to pani ojciec! Podkreślałem powtarzając.
Teraz jestem w glinianej chatce pełnej świętych obrazów z piecem chlebowym i starą lepką. Na łóżku leży umierająca z powodu nowotworu babcia (puchlina brzuszna). Zmarła w karetce, a ja odczułem wewnętrzną rozterkę, bo nie chciała jechać do szpitala.
Pomogłem podwiązać jej szczękę, a córka nie ma pretensji, bo nie mogła umrzeć od 2 tygodni. Pomyślałem, że ”Pan jest dobry i pomógł tej kobiecie, bo mają małe mieszkanie, gdzie jest ciepło i druga osoba niepełnosprawna”. Inni nie zabierają, bo nie chce im się jechać do szpitala.
Znowu trafiłem do glinianej chatki z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego.
- Nie, nie...proszę nie płacić...to malowane papiery!
- Taki pan miły...mówią.
Zaczęliśmy dyskutować o przepływających latach...co będzie w przyszłości?
„Ja się nie martwię...ja jestem w pociągu do Boga Ojca i bardzo cieszę się z tego powrotu. Pamiętam jak wracałem do mojego ojca ziemskiego...mróz, pociąg, a ja z walizeczką na stopniu pociągu - zadowolony, że się zabrałem. Serce mi drżało w czasie zbliżania się do domu. Teraz żyję tylko tym dniem, tą chwilą, tym dobrem, które mogę dokonać tu i teraz!”
Jedziemy dalej, a ze mną jest sanitariusz chory po weselu. „Sakrament ślubu to wielki dar. Młodzi dochodzą do ślubu w czystości. Wszyscy piękni, życzenia, kwiaty, szampan....z takimi jest Pan Jezus”.
Myśl pobiegła do 1-wszej Komunii św. mojego syna...upiłem się, uciekłem i grałem w karty! „Panie Ty w swoim Miłosierdziu wszystko mi przebaczyłeś. Wiem to Panie! Wiem!” „Wierzę Bogu jak dziecko” mówi ks. Twardowski w TVP.
Dzisiejszy dzień miałem zacząć od milczenia, cichości i uniżenia, ale trafił się ciężki bój duchowy z kolegą, chrześcijaninem niewierzącym:
- Gdyby Chrystus był tutaj to zapytałbym Go o to, co dała Jego ofiara?
- Nas dwóch rozmawia, a Pan Jezus jest między nami!
- Mam jakiś zapis losu, rozum, wolną wolę oraz zło i dobro - co należy do mnie?
- Do pana należy wybór i możliwość czynienia dobra (różne próby), a swoją wolę musi pan oddać Bogu.
Nie mogę słuchać takich heretyckich pytań w których miesza się grzechy ludzi i kapłanów księdza z Jezusem. Cóż mnie obchodzi obłuda ludzi, którzy np. dają ofiarę, ale trzeba ich wyczytać!
Przypomniał się dawny czas, gdy byłem jeszcze „normalny”...ze złości nie odwiozłem staruszków karetką i wygoniłem ich z pogotowia na deszcz. Także ze złości nie wydałem zmarłemu dziadkowi karty zgonu...w pierwszy dzień świąt, bo syn nie wyjechał po nas koniem i musieliśmy iść w deszczu pół kilometra. Taki byłem „normalny”... APEL