Mam dyżur w pogotowiu i wczoraj czułem, że spotka mnie jakiś pech. Tak się stało, bo w nocy rozbolał mnie ząb i zatoka szczękowa. Postanowiłem, że pójdę do pracy i ofiaruję to na ręce Pana Jezusa.
Tak uczyniłem i trafiłem na dużą ilość chorych, a dodatkowo pojawiła się (próba?) pacjentka, która wyprowadziła mnie z równowagi. Powiedziałem jej sarkastycznie, że „gdybym wiedział, że pani przyjdzie wziąłbym urlop”! Cóż . za radość dla Złego!
Każdy musi to zrozumieć, że w chwili podejmowania takiego zobowiązania będzie atakowany (z różną siłą), aby nie miał radości z przyjęcia cierpienia i zwątpił w to, co czyni.
Pracę podjąłem, mimo znacznej niechęci i bólu, bo czułem, że dzisiaj będę potrzebny chorym. Tak też było, bo pojawili się;
- pacjent z ostrym zapaleniem stawu biodrowego (przeciążenie)
- kilku cierpiących z zaostrzenia choroby wrzodowej
- duża liczba przeziębionych
- starsze ciężko chore panie
- śmiertelnie chora młoda inwalidka.
Nie wiedziałem, że Pan da mi dzisiaj jeszcze dobre chwile, bo na wizycie domowej trafiłem do śmiertelnie chorej na raka piersi z przerzutami, która od dziecka cierpiała z powodu następstw choroby Heinego-Medina.
Zawsze byłą dzielna. Nie zna swojego ojca, bo matka chcąc ukryć, że to panieńskie dziecko podała mężowi, że to jej siostra. Teraz nie chciała iść do szpitala i powiedziała do matki: „musisz być ze mną”. To duża próba, bo nie chcesz zostawić swojego dziecka, a martwisz się o spokój męża... APEL