Z chorymi, których nikt nie chce (odrzuceni) pozostaje rodzina. Jako lekarz-kapłan mam obowiązek zajmowania się pacjentem w sensie całości psycho-fizycznej i duchowej.

  Stan psycho - fizyczny kończy się często niesprawnością fizyczną lub psychiczną (nie ma bezpośredniej równoległości).

    Stan duchowy (to walka o duszę  w tej fazie życia).

    Taka opieka, a stykałem się z nią w małym oddziale wewnętrznym wywoływała łączność z pacjentem, który oprócz zaopatrzenia fizycznego ciała wymagał pocieszania, wzajemnych modlitw, bo pacjenci często wołają za lekarzy.

    To jest bardzo piękny moment wskazujący na naszą ludzką rodzinę i służenie jedni drugim. Kapłan przybywa rzadko, a ja jestem codziennie.

    Nawet ostatnio rozmawiałem z panią, która wspomniała wizytę sprzed 30 lat. Wzywała mnie do babci staruszki, a ja zapytałem czy był już kapłan. Wówczas nie rozumiała tej łaski, nawet była zdziwiona, ale dzisiaj wie jak ważne jest zdrowie duchowe.

    Inne jest odchodzenie katolika, a inne niewierzącego. Nasza nadzieja jest w przejściu przez śmierć tak jak podczas przybycie tutaj (narodzin). Dla niewierzących nadzieją jest trzymaniu się tego życia, bo Tam Nic Nie Ma. Odwrotnie u nas, bo nadzieja to powrót do krainy wiecznego szczęścia...Prawdziwej Ziemi Obiecanej.

  Najgorszy jest smutek, który zalewa chorych wywołując zwątpienie, a zły straszy śmiercią i odwrotnie...wciska nadzieję w sprawach beznadziejnych, aby odciągnąć wezwanie kapłana! To kuszenie jest  schematyczne.

   Trzeba wówczas uciekać do Matki Dobrej Śmierci i Pana Jezusa Eucharystycznego, prosić o wsparcie modlitewne, ponieważ  walka o duszę trwa do ostatniego uderzenia serca...

                                                                                                 APEL

 

       Pasuje tutaj list, który napisałem do prof. Józefa Bogusza (1904-1993), który wywołał dyskusję w „Przeglądzie Lekarskim” 1987 44 Nr 11 („Lekarz i kapłan wobec ciężko chorego”).

  „Panie Profesorze! Tytuł i temat zachęcający. W Egipcie nie było problemu, ponieważ lekarz był kapłanem i odwrotnie. Mój pogląd jest taki; ludzie dzielą się na wierzących (10-20%) oraz niewierzących (80-90%).

   Te procenty są jeszcze gorsze wśród mądrych tego świata; czego nie dotkną tego nie ma (w tej grupie są lekarze). Dlaczego tak jest - Bóg to wie! 

   Człowiek wierzący nie boi się cierpień oraz śmierci (mamy duszę i przechodzimy do życia), ale lęk przed nią dotyczy każdego. Pan Profesor pisze o śmierci nagłej, która dotyczy „wybrańców losu”. To błąd, bo śmierć nagła jest wielkim nieszczęściem dla nieśmiertelnej duszy...szczególnie u niewierzącego w Boga.

   Dlatego prosimy w modlitwach o uchowanie od niej. Człowiek wierzący nigdy nie jest samotny, bo zawsze jest przy nim Pan Jezus. Tą Obecność szczególnie odczuje w godzinie ostatniej (nie umrze „w osamotnieniu”).

    Czy istnieje sens przedłużania życia u beznadziejnie chorych...”nawet o jeden dzień”. Tego nie wiem, bo ten jeden dzień może spowodować ostateczny powrót do Boga! W tej bowiem fazie odbywa się ostateczny bój o duszę ludzką. W tych chwilach siły zła kierują myśli człowieka ku uzdrowieniu lub strachu przed śmiercią, aby odciągnąć od zawołania kapłana.

   Większość lekarzy to ludzie niewierzący, zadufani w sobie („szkiełko mędrca i oko”) i nie może pomóc w tej walce. Stąd wraca problem lekarza-kapłana i mam wątpliwości czy Pan Profesor sobie poradzi...”.