Podczas przejazdu do przychodni rozmyślałem jak można oderwać się od  wszystkiego. Doszedłem do wniosku, że na wszystko trzeba spojrzeć z Nieba...tak jak bym nie żył. Cóż wówczas będą obchodziły mnie sprawy tego świata? Z tego wynika dalszy wniosek: trzeba umrzeć dla świata i ponownie narodzić dla Boga!

    Na drzwiach gabinetu zauważyłem piękny plakat dotyczący 8 marca: „Uśmiech. Serce. Radość ...Starszemu Człowiekowi”. Bardzo lubię ludzi starych, szczególnie kobiety, bo kojarzą się ze świętością. Nigdy nie mówią o seksie w przeciwieństwie do dziadków.  

    Przepuszczono dziewczynę płaczącą z bólu w przebiegu szkarlatynowego zapalenie gardła. Ile piękna jest w ludzkich łzach! Moje serce zalała miłość i zrozumiałem jak bardzo kocha nas Pan Jezus. Tej Bożej Miłości (wszechogarniającej) nie zrozumie normalny człowiek.

    Na ziemi trwa walka o ludzkie dusze. Pan Jezus wskazał, że istnieje inne życie dla którego warto się poświęcić. W duszy pojawił się błogostan, a w tym momencie usłyszałem krzyk narodzonego dzieciątka z izby porodowej znajdującej się poniżej mojego gabinetu.

    Dziwne, bo zaczęły śpiewać ptaki (przychodnia leży w środku lasu), a światło słoneczne wpadło przez okna. Podobnie jest podczas naszej śmierci z radością powrotu do Raju! Ból śmierci i radość z życia wiecznego. 

    Na początku dyżuru w pogotowiu zmieniliśmy kolejkę wyjazdową! Tak często zdarza się w zgranym zespole, bo do wypadku pasuje chirurg, a ja do chorych „wewnętrznie”.

    Właśnie trafiłem do umierającej z powodu raka trzustki, która mówiła szeptem, a w tym czasie przez dren z jej brzucha wypływała żółć (do pojemnika). W karcie informacyjnej zalecono, aby piła ją z piwem.

   Na stoliczku miała wizerunek Pana Jezusa Miłosiernego oraz modlitwy do Miłosierdzia Bożego przekazane s. Faustynie. Potrzymałem ją za rękę i zawołałem: „Panie Jezu! Ty Jesteś w niej”.

    Trafiłem też do pacjentki, która w wyniku pożaru straciła dom. Przed kilkoma dniami u sąsiadów w bloku spaliła się kuchnia. Duża rodzina, wszystko energicznie naprawiają, ale wyobraź sobie biedaka tracącego dobytek, przepędzonego z miejsca zamieszkania lub bezdomnego. 

    Tą staruszkę przygarnęli sąsiedzi i leżała w kuchni letniej przy oborze z dochodzącym zapachem nawozu. To pusty pokój z łóżkiem i stołem. Z powodu wieku i swojego nieszczęścia doznała niedokrwienia mózgu. Zabrałem ją do szpitala, bo tutaj jest nikomu niepotrzebna...

    Dzisiaj, gdy to przepisuję (18.09.2012) napłynął wielki ból z pragnieniem pójścia na drugą Mszę św. w tej intencji (wówczas nie uczestniczyłem w codziennym nabożeństwie). Wyszedłem w wielkim uniesieniu i chciało się płakać.

    Trafiłem też na art. „Umarli uczą spokoju” Mileny Kindziuk, gdzie pracownik prosektorium mówi, że zmarli są po walce i czas dla nich już nie istnieje. On ma zadanie, aby wyglądali jakby zasnęli, bo to wniesie ukojenie dla rodziny.

    Ja znam strach ludzi przed śmiercią. Nigdy nie myślą o tym dniu, boją się rozmawiać na ten temat, nie przygotowują się duchowo i chwalą śmierć nagłą, a później złorzeczą...                    

    Ten ból powrócił ponownie po 3 dniach...też w drodze do kościoła. Wprost znalazłem się przy umierających w opuszczeniu, a właśnie odmawiałem „Św. Agonię” i wypadło wołanie Pana Jezusa: „Boże, mój Boże! Czemuś Mnie opuścił”... APEL