Wstałem po 4.00 i tak dotrwałem do czasu pierwszej Mszy św. Wyszedłem, a wcześniej odczytałem intencję za opracowywany 17 lutego: za błagających Boga.  

    Podczas pieśni przepływały obrazy z mojego życia, a właśnie aresztowano pijaną lekarkę...ja też tak mogłem skończyć. Krzyknąłem po ujrzeniu mojej nędzy, bo łatwo jest stracić wszystko. Nie bierz tego błędnie, że Bóg sprzyjał grzesznikowi, bo większość ludzi lekceważy swoje życie.    

     Pan Bóg mówił do mnie: "Jeśliby występny porzucił wszystkie swoje grzechy, które popełniał (...) żyć będzie, a nie umrze (...) Czyż ma mi zależeć na śmierci występnego (...) a nie raczej na tym, by się nawrócił i żył? (...) A jeśli bezbożny odstąpi od bezbożności (...) to zachowa duszę swoją przy życiu.  Ez 18

    Tylko my wciąż widzimy „starego człowieka”, nie wierzymy w prawdziwą przemianę grzeszników, a przepastne archiwa bezpieki aż kipią od zbieranych materiałów, które można użyć w każdej chwilce i na każdego („grzesznik to grzesznik”). Nawet Pana Jezusa tak osądzano: czy może być coś dobrego z Nazaretu? 

     A prawda jest taka jak w dzisiejszym wołaniu psalmisty (Ps. 130): "Gdy grzechy wspomnisz, któż się z nas ostoi? (...) Jeśli zachowasz pamięć o grzechach, Panie, Panie, któż się ostoi? Ale Ty udzielasz przebaczenia, aby Ci służono z bojaźnią”.

    Jezus powiedział do swoich uczniów: "Jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie większa niż uczonych w Piśmie i faryzeuszów, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego...”. Mt 5, 20-26      

     Po Eucharystii nie mogłem wyjść z kościoła...”tak dobrze u Ciebie, Panie...Jezu mój jak zaskakujesz, jak zadziwiasz”. Pozostałem na drugiej Mszy św. i ponownie słuchałem czytań...wprost byłem nimi urzeczony, a słodycz zalewała duszę.

    W końcu wyszedłem z kościoła ciężko wzdychając z wołaniem: „Panie mój!...Dobry Boże...Jezu mój!”, bo pragnąłem posiedzieć w ciszy z Panem Jezusem, a tu trzeba uczestniczyć w liturgii, odpowiadać i powtarzać: „moja wina”.

   Zadziwiony moją nagłą przemianą duchową, a nawet poczuciem świętości zacząłem śpiewać: „Krzyżu Chrystusa bądź że pochwalony”. Nie mogę w żaden sposób przekazać mojego pragnienia bycia z Bogiem...

   To wielkie męczeństwo duchowe, bo świat utracił dla mnie swój powab, a pragnienie tego życia zastąpiła tęsknota za Niebem. Jakby na znak z małego drzewka ćwierkała mi gromada ptaszków.

    W tym zjednanie z Bogiem doznałem poczucia, które można wyrazić porównaniem do kropli wody w oceanie. Ukojenie, ukojenie...raz zaznasz tego stanu i niczego więcej nie będziesz pragnął. Niepotrzebna, a nawet była niemożliwa modlitwa, która tak koi przy tęsknocie za Panem Jezusem.

    „Panie! Królu mojego serca i mojej wieczności! Najsłodszy Jezu! Miłosierny Boże! Wielki i Niepojęty, a zarazem Tata! Wielki i Niepojęty, a to najdroższy Tata, Tata!”    

   Udało się odpocząć, edytować zapisy, wyspać i dokładnie na czas wyszedłem na drogę krzyżową. Znowu zostałem urzeczony ciszą w kościele, delikatnym podświetleniem drogi krzyżowej i w wielkim uniesieniem uczestniczyłem w tym nabożeństwie.

   Podczas późniejszej modlitwy za ten dzień moje serce zaczęło promieniować...to były sekundowe błyski powodujące uniżenie. Wracałem z pochyloną głową aż do zesłabnięcia w ciele, bo to była intencja także za mnie. 

   W telewizji Trwam trafiłem na wywiad z byłym narkomanem, który otrzymał łaskę wyzwolenia z nałogu i rozpowiada o tym cudzie...podobnie do mnie!                                                                   APEL