Na ulicy padł następny alkoholik, szkoda mi go, bo nigdy mnie nie zaczepiał...odszedł spokojny człowiek. Bogata rodzina właśnie poszukiwała podobnego, bo nie wracał do domu. Po kilku dniach okazało się, że trafił do szpitala, ale po dojściu do siebie szedł w piżamie do domu, ale w drugim kierunku.

    Znajdź się tylko przez chwilkę w sytuacji matki dzieci dręczonej przez pijaka. Stary "Fakt” otworzył się na art. o rodzicach takiego potwora...wyjącego po nocach i żądnego ich śmierci.

   Pan dał do ręki zapis z dziennika  (19.09.1991), gdzie w śnie „do przodu” sanitariusz mówił o wyjeździe do chorego psychicznie. Minęły dwa tygodnie, a wspinaliśmy się po drewnianych schodkach do pacjenta z majaczeniem alkoholowym, który zgodził się bez oporów na zabranie, ale po chwilce próbował uciekać przez okno, bo „nie chceta mnie leczyć”. Przekazaliśmy go policji.

     W tamtym czasie „pił, kto mógł”. Przypomniała się próba, bo w modlitwie prosiłem, aby odjęto nałóg  palenia tytoniu wdowie z dziećmi. W natchnieniu miałem w jej intencji nie pić alkoholu, bo nie wystarczy gadanie i głoszenie Miłosierdzia Bożego!

   Ta próba okazała się dla mnie zbyt wielka, bo przeważyła słabość. Nie wsparłem jej cierpieniem zastępczym, a tak mało brakowało, bo właśnie J.P.II mówił o Królestwie Niebieskim i płynął śpiew: „Ojcze nasz, który Jesteś na Niebie i na ziemi i wszędzie Twój Duch". Wspólna modlitwa „nie szła” i...w końcu wypiłem alkohol! 

   Przypomniało się też zdarzenie: ja pijany śmiałem się z pacjenta, który po przepiciu miał napad częstoskurczu nadkomorowego. Po zastrzyku poszedłem spać, a ten biedak krążył całą noc po korytarzu szpitalnym i pod drzwiami mojego pokoju lekarskiego! ”Panie Jezu, tylko za ten fakt powinieneś zabić mnie raz na zawsze”!

    Wieczorem pojechałem na Mszę św. do kaplicy Miłosierdzia Bożego, aby ofiarować ten dzień także za tamten czas, gdzie było wspomnienie Edwarda Stachury. Nasze losy były podobne, bo przeszliśmy przez pole minowe...z wódką i kartami. 

    „Śpiewajcie Bogu, naszemu obrońcy. /  Jam jest Pan, Bóg twój, który cię wywiódł z ziemi egipskiej".  Mnie udało się wyjść z tej niewoli...dzięki modlitwom pacjentek i żony, o on trafił do Czyśćca na czas Wielkiego Czekania. 

   Podczas zapisywania tych przeżyć poczułem jego bliskość...to było podziękowanie za wstawiennictwo. Nie bierz tego dosłownie jak racjonaliści lub psychiatrzy, którzy spotkania duchowe kojarzą z pukaniem do drzwi, a to tylko sekundowe połączenia duszy z duszą.

    Popłakałem się, a jestem twardy i łzy wywołują tylko przeżycia duchowe. Na półce prawie 30 lat czekało jego 5 tomów na moje dotknięcie. Przez kilka miesięcy przed śmiercią pisał dziennik pt. Pogodzić się ze światem, który stanowi wstrząsające świadectwo zmagania się poety z cierpieniem.

    Tam, 14.10.1971 pisze: „Czy jest coś na świecie  potworniejszego niż pijana kobieta? Jest! Pijana artystka!” Zaczepiła go taka, a on chciał być sam, bo miał dużo pracy. Ja też uciekałem dzisiaj przed „chorymi” od rana, a żebrzącej „na chleb” dałem 3 złote, bo tyle miałem przy sobie.

    W poniedziałek rano zerwałem się na dodatkową Mszę św., bo nie odmawiałem w tej intencji mojej modlitwy. Prawie umierałem podczas wołania do Nieba, gdzie dodawałem duszę Edwarda Stachury. W jego intencji osunąłem się na dwa kolana przed przyjęciem Eucharystii. Poprosiłem też Matkę Jezusa, bo biedak czeka na zjednanie z Bogiem, a nic już nie może dla siebie zrobić...

    W drodze powrotnej spotkałem znajomego, który słaniał się na nogach, a to dopiero godzina 8.00. Wstrząs przepłynął przez ciało, a łzy zalały oczy, bo sam taki byłem. Napłynęła śmierć tego poety, który w mieszkaniu, gdzie popełnił samobójstwa pozostawił wiersz:

       „Umieram za winy moje i niewinność moją (...)

        samotna jest dusza moja aż do śmierci (...)

        kończy się w porę ostatni papier i już tylko krok (...)

        niech Żyje Życie (...) bo pociągnął mnie Ojciec (...) i nie skosztuję śmierci"...                          APEL