W nocy czytałem opis wizji w której Pan Jezus otoczony dziećmi opowiadał im o królu i bogactwach. Stary i chytry człowiek pobiegł po klejnoty, a dzieciątko wybrało miłość, bo wszystko nie ma wartości bez taty!   

    Tuż po wstaniu napłynęło wielkie zniechęcenie do życia. To  straszna broń szatana, która skłania ludzi do samobójstw. W takim momencie nigdzie na ziemi nie otrzymasz pomocy. To „beznadziejność”, która nie ma żadnego uzasadnienia, bo moje „nieszczęście” jest żadne.

    Ja wiem, że Pan bada, co uczynię. W tym stanie idę do kościoła, bo pragnę pocieszenia, a ja jestem twardy i nie ma we mnie nic z mamisynka lub lalusia. Nie ma łączności pomiędzy stanem ciała fizycznego i duszy. To dwie odwrotności.

   Smutek i zniechęcenie wywołało pragnienie odmawiania koronki do miłosierdzia. To przykład sytuacji w której „moc rodzi się w słabości”. Wołam tylko: „Panie Jezu! Niech Twoje Serce obejmie moje. Trzymaj mnie za rękę, bo słabnę. Nie daj zginąć”. Dusza zaczęła śpiewać: „Ty Panie wszystko wiesz. Ty znasz moje serce. Więc prowadź mnie wiekuistą drogą”...

    Właśnie płynie Ps 34, 2. 9. 17-20 „Biedak zawołał i Pan go wysłuchał. /../ szczęśliwy człowiek, który znajduje w Nim ucieczkę. /../ Pan słyszy wołających o pomoc i ratuje ich od wszelkiej udręki. /../ Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu, ocala upadłych na duchu. /../ Liczne są nieszczęścia, które cierpi sprawiedliwy, ale Pan go ze wszystkich wybawia ./../”.

    Patrzą wizerunki: o. Pio, Matki Teresy z Kalkuty oraz męczenników. Siostra śpiewa, a w serce wpadły słowa o potrzebujących przytulenia. Tak, bo my jesteśmy jak malutkie dzieci.

    Komunia św. zwinęła się nieprzypadkowo w rulon o nierównych brzegach, a słodycz zalała duszę. Stan mojego ducha nie zmienił się, a ciało zesłabło. Po drzemce napłynęło natchnienie, aby napisać pismo w mojej sprawie. Poprosiłem Pana o pomoc i po czterech godzinach udało się wysłać. Serce zalała moc i radość Boża wynikająca z posłuszeństwa. 

    Dokładnie co do minuty zdążyłem na nabożeństwo majowe i na Mszę św. Podczas wystawienia Monstrancji dziękowałem Bogu za pomoc. Także za otrzymane cierpienie, które jest okazja do dawania świadectwa wiary.

    Wraca prawdziwy bój pierwszych wysłanników Zbawiciela, którym Sanhedryn zakazał nauczania. Wyobraź sobie, że ktoś zabrania mi dzisiaj ewangelizacji! Lepsza od tego byłaby śmierć!! Piotr powiedział, że: „Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi. /../ Dajemy temu świadectwo my właśnie oraz Duch Święty, którego Bóg udzielił tym, którzy Mu są posłuszni /../”. Dz 5, 27-33

Pan Jezus dodał: „/../ kogo Bóg posłał, mówi słowa Boże /../  Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne /../". J 3, 31-36

    Dzisiaj podobała mi się litania do Matki Pana Jezusa: Domie Złoty, Arko Przymierza, Wieżo z kości słoniowej.

    Siostra śpiewała „Jezu w Hostii utajony /../ Tyś mojego serca raj../../ s ł o d k i e  ziemskie me wygnanie”. To wprost moje wołanie do Pana Jezusa, „że wszystko zniosę, ale Ty mnie zawsze w sercu miej”. Dziwne, bo tak właśnie wołałem rano. Słodycz zalała usta, ale to nie jest ta słodycz, którą znamy. To słodycz serca, którą tylko czujemy w ustach. Ta słodycz będzie trwała i wróci podczas zapisywania przeżyć.

    Podczas powrotu wołałem: „Panie Jezu niech Cię chwali każde uderzenie dzwonów kościelnych i mojego serca”. Zobacz moje „nudnie” i schematycznie życie, bo nabożeństwa wciąż takie same, a ja kręcę się pomiędzy domem u świątynią.

    Ty, który to czytasz widzisz, że tak nie jest, bo każde spotkanie z Panem Jezusem jest inne, a moje obecne życie jest pełne barwy i radości. Każda chwilka ze Zbawicielem jest atrakcyjna i na nic bym ją nie zamienił...                                                                                                                                       APEL