Człowiek żyjący wiarą i będący w stałym kontakcie z Bogiem odrywa się od rzeczywistości. Nie bierz tego dosłownie, a psychiatrów proszę, aby tego nie nazywali, bo są ignorantami w ocenie duchowości człowieka.

   Chodzi o to, że po pewnym czasie takiego zjednania z Bogiem człowiek uważa, że podobnie widzą i czują wszyscy. A tu niezrozumienie, bo dużo jest niewierzących, wątpiących i wrogów wiary, ale  prym wiodą mądrzy czyli „głupi” dla Boga typu Kuby Wojewódzkiego, Magdaleny Środy, pani Szczuki, prof. Mikołejki. Brak im Światła Bożego i całkowicie nie rozumieją języka duchowego.

    Na stoliczku zauważyłem książeczkę „Życie wewnętrzne w duszach ludzi czynu” o. Boissieu op. którą z jakiegoś zakamarka wyciągnęła żona. Nie rozumie, że Pan podał mi przez nią to kieszonkowe dziełko sprzed 60 lat. Ponadto w ręku znalazły się „Dzieje duszy” św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Już w tym momencie wiem, że zaczyna się nowy dzień duchowy.

  Nawet napłynął rysunek dwóch kół zębatych z napisem: życie zewnętrzne (fizyczne) i życie wewnętrzne (duchowe). Nie można tego rozerwać i to wynika z moich zapisków. Muszę to opracować dla  poszukujących, bo teolodzy radzą, tak jak informatyk staruszkowi z komputerem.

    Człowiek jest jednością psycho - fizyczną. Mimo, że psyche znaczy dusza to - wg psychologów i psychiatrów oraz wszelkiej maści filozofów - na tym kończy się nasza egzystencja. Taki człowiek prowadzi życie zewnętrzne i  wewnętrzne w tym wegetatywne (biologiczne) oraz intelektualne. Koniec.

   Człowiek jednak jest jednością psycho - fizyczną, a także duchową. W tej duchowości jest duchowość chrześcijańska dążąca do świętości. Nie ma takiej w żadnej innej religii, bo tylko u nas są ś w i ę c i. 

    Celem naszego życia jest dążenie do świętości. To łaska, ale trzeba drgnąć. Ile wysiłku ludzie wkładają w doskonalenie ciała oraz różnych ćwiczeń "duchowych", ale jest to droga błędna (joga, medytacje, buddyzm, oszukańcze „kościoły” z mafią religijną typu „kościoła” scjentologicznego).

    W tym stanie wyszedłem na Mszę św. odmawiając koronkę do Miłosierdzia Bożego. Na tablicy przed świątynią wzrok zatrzymał tytuł „Kościół potrzebuje mnichów”. Mnich jest przykładem człowieka, który porzuca wszystko dla uzyskania pełniej łączności z Bogiem.

    Na ten moment św. Paweł mówił, że nasza marność wynika z Woli Boga, a zarazem czeka nas wyzwolenie z niewoli zepsucia i stanie się dziećmi Bożymi. Stworzenie razem z tymi, którzy mają dary Ducha wciąż „jęczy i wzdycha w bólach rodzenia”. Odkupienie dokonało i „już się ogląda”. Rz 8, 18-25

   Tak zrozumiałem trudny język św. Pawła, który kompletnie nie nadaje się do czytań dla babć i katolików niedzielnych.

    Wyjaśnia się działanie złego, który zniechęcał mnie do pójścia na Mszę św. i na nabożeństwo różańcowe. Zobacz jego niezmordowanie. Wyobraź sobie teraz mądrych, uczniów wstydzących się wiary, tych, którym nie wiedzie się w życiu oraz niewierzących, w których zapalił się mały płomyk łatwy do zgaszenia.

    Podczas trwania Mszy św. stwierdziłem, że moje serce zostało całkowicie odmienione. Nagle zapałałem wielką miłością do nieprzyjaciół, bo za nich odpowiadam. Ta miłość jest prawdopodobnie wynikiem mojej spowiedzi w ich intencji i wołania do Boga, aby nie umarli w grzechu.

    Nie mogę mojego stanu wyjaśnić, bo to łaska. Nawet nie denerwuje obecność kolegi, wierzącego ateisty. Sam jestem zadziwiony, bo to nie jest wynikiem mojego „działanie”.

    Komunia św. rozpłynęła się. Bardzo to lubię, bo „boję” się złamania św. Hostii lub tylko załamania. Wówczas czeka mnie jakieś cierpienie, a mam jeszcze wiele pracy, a czasu mało.

   Teraz, gdy to piszę trwa program o życiu s. Faustyny („Pragnienie Boga”), która jest przykładem całkowitego oddania się Bogu oraz dochodzenia do świętości poprzez porzucenie świata. To powołanie do życia duchowego.

    Dzisiaj Pan Jezus mówił o Królestwie Bożym, które można porównać do ziarna gorczycy z którego wyrasta drzewo lub zaczynem dodawanym do mąki na chleb. Łk 13,18-21

   Takie ziarnko gorczycy zostało zasiane w mojej duszy w 1988 roku na dyżurze w pogotowiu ratunkowym. W środku nocy, w pokoju lekarza dyżurnego padłem na kolana i przeżegnałem się. To było tyle i aż tyle u neopoganina, który żył, pił i nosił czerwony sztandar, bo towarzysze pierwsi łapali biało-czerwone...  

                                                                                                                                              APEL