„Wystarczy ci Mojej łaski”...

     Dzisiaj jest tropikalny upał, a moje serce znalazło się przy chorych w szpitalach i uciekinierach z Afryki, którzy dotarli w chaosie do raju na ziemi...czyli do Grecji!

   Ja mam wszystko potrzebne do przetrwania tego czasu...nawet wielkie drzewa przed oknem, wentylator i śpiewające ptaki, a jestem ledwie żywy. Jak wytrzymują to udręczenie kapłani, bo w kościołach nie ma klimatyzacji?    

     W tej słabości przełamałem się i dotarłem na Mszę św. a właśnie płynęły słowa, aby „przyjść do Zbawiciela w naszym utrudzeniu i obciążeniu”. Poprosiłem Pana Jezusa Miłosiernego, aby „przeniósł moją słabość na jakiegoś ludzkiego mocarza, aby się przebudził”...

   Wzrok zatrzymała stacja „Pan Jezus przyjmuje krzyż”, a ja zrozumiałem, że to jest krzyż mojej słabości, bo po Eucharystii „wstąpił we mnie duch ochoczy”...

   Nigdy nie zrozumiemy Misterium Mszy św.! Dzisiaj mogę powiedzieć, że jest to największa łaską Boga, bo w czasie jej trwania Pan Jezus nadal oddaje Swoje Życie (Baranek Ofiarny).  Nie rozumie tego wielu kapłanów, a ludzie przychodzą na spotkanie z Bogiem tylko z obowiązku! 

    Czy wiesz na czym polegała pomoc? Jako lekarz po 10 latach pobieranie leku nasercowego przeczytałem ulotkę...pasowały jego objawy uboczne, a nie modyfikowałem dawki, bo  zostałem uśpiony rutyną! Pan pokazuje przez nasze słabości wielką nędzę tych, którzy pokładają ufność w zdrowym ciele.

    Pasują tutaj słowa św. Pawła (2 Kor 12): „(...) mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa (...) ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”. To potwierdza prawdę, że nasza moc rodzi się w słabości.

    Przetrwałem ten ciężki czas z poczuciem zagrożenia życia. Wówczas szatan wykorzystuje nasza sytuację i dodatkowo dręczy takie osoby, bo nie mogłem nic jeść, a żona gotuje z serca i sprawiałem jej przykrość.

    Wieczorem dotarłem na nabożeństwo do Najświętszej Krwi Pana Jezusa i popłakałem się, bo takie było w tej chwilce moje serce. Nie wytłumaczę tego, bo nawet podczas zapisywania tych przeżyć w oczach kręciły się łzy.

    To ból duchowy, bo zagrożenie tego świata stoi u naszych drzwi, a na codziennej Mszy św. pojawia tylko garstka wiernych („resztka Pana”). Trzeba ogłosić Pana Jezusa Królem Polski, a Bogu naszemu wszędzie śpiewać i głosić Jego chwałę...z twarzami przy ziemi!    

    Najbardziej boli mnie spokój decydentów uśpionych przez szatana, bo „wojna jest daleko”. Tak jak dawniej: jedzą, piją, siedzą na ławkach („wypoczynek” na emeryturze po zbudowaniu państwa pogańskiego), śledzą, kłaniają się sobie w kościele mówiąc „dzień dobry”, a przed Panem Jezusem kucają z pukaniem się w piersi. 

    Niektórzy odwrotnie...swoją pozycją wywołują łzy w oczach, ale ja wiem, że ten człowiek jest niewierzący i został wyszkolony na specjalnych kursach „religijnych”. To samo jest z błędnym neokatechumenatem...popieranym w naszej parafii.

    Ta struktura ma przyciągać pogan, a odciąga wierzących od liturgii (Eucharystii), która prawdziwa tylko w Kościele katolickim...dla celebracji.   

    Szatan nie znosi naszej wdzięczności Bogu i w momencie mojego wielkiego uniesienia duchowego podbiegła do mnie pijana alkoholiczka i zauważyłem, że pękła mi proteza zębowa, ale trafiłem do kolegi, który od jutro byłby na urlopie.

    Zgubiłem też krzyżyk, którego pilnuję jak oka w głowie, ale Pan sprawił, że następnego dnia pójdę tą samą drogą i odnajdę mój skarb...                                                            APEL