Na wczorajszej Mszy św. o 17.00 Eucharystia lekko pękła. Jakie cierpienie mnie spotka? Okazało się, że pisałem do 2.00, a rano popłakałem się po przeczytaniu zapisu (17.02.2016 „za wysłanych przez Boga”).

    Z całego serca ucałowałem wizerunek Pana Jezusa po „św. Poniżeniu” i z płaczem przeżegnałem nim wszystkie pomieszczenia mieszkania. W tym stanie trafiłem na Msze św. z późniejszą drogą krzyżową, którą ofiarowałem za zmarłych z mojej rodziny.

    Po Eucharystii pokój i słodycz zalały serce, a po drodze krzyżowej Ciało Pana Jezusa przyjęła formę łodzi (ratunku) z przylgnięciem do podniebienia...w znaczeniu ochrony! Nie dziw się tej "mowie Boga", bo nasze myślenie ogranicza, a u większości nawet wyklucza Istnienie Stwórcy!

   Jak się okaże ten dzień będzie także za żyjących, bo nic nie otrzymałem w spadku po rodzicach, a jedna z sióstr poczuła się właścicielką wszystkiego. To zachłanna głupota, bo brak księgi wieczystej, a "inwestujesz" i sercem jesteś przy tym "skarbie"! Tak uczyła władza, którą Bóg wywrócił do góry nogami!

    Dzisiaj pasowałaby piosenka: „Ciągle pada”...wyszedłem na chwilkę i udało mi się odczytać w/w intencję dnia i rozpocząć moją modlitwę podczas której napłynął obraz wojny w Syrii. Wróciła też moja krzywda, bo w Izbie Lekarskiej zbywają mnie...mimo wielu moich próśb o porozumienie (mediację).

    Przykre jest to, że koledzy, którzy są funkcjonariuszami publicznymi, lekarzami i w części katolikami...trwają w demonicznym uporze, a tu Wielki Post. Nikt nie spotkał się ze mną, a w tym czasie wzywano na rozmowy:

1) psychiatrę ateistę z mojej przychodni, który nie chciał mnie „zbadać” i wydać opinii, ale lekką ręką napisał skierowanie do szpitala z rozpoznaniem; „zespół urojeniowy”.

2) kolegę, który wydał mi zaświadczenie do pracy, ale po wizycie w Izbie Pychy (wg prof. Hartmana) zmienił decyzję po wkroczeniu do mojego gabinetu lekarskiego z zapytaniem jako „teolog - komisarz”: czy jestem mistykiem świeckim? Badanie polegało na zmierzeniu mi ciśnienia tętniczego...zawsze miałem dobre. Widziałem później jego rozterkę duchową, którą miał aż do śmierci.

    Modlitwę kontynuowałem następnego w drodze na drugą Mszę św. o 17.00, którą zawsze ofiarowuję na ręce Matki Bożej. Po wejściu do świątyni napłynęło, że najważniejsze jest porozumienie, a właściwie pojednanie się z Bogiem, bo wszyscy jesteśmy braćmi...rodziną ludzką. To jest bardzo proste,  bo nie można porozumieć się z miłością...bez Boga! Przypomniało się wręczenie przez J.P. II złotego kielicha kalwinistom (nie mają Eucharystii).

    Jakże piękne i pasujące do tej intencji było Słowo, które Bóg przekazywał przez Mojżesza (Pwt 26, 16-19) o prawie i nakazach...”Strzeż ich, pełnij z całego swego serca i z całej duszy (...) Jeśli zachowasz Jego przykazania. On cię wtedy wywyższy (...)”.

    Psalmista wołał o błogosławionych, którzy postępują zgodnie z Prawem Pańskim, a Pan Jezus zalecał miłować swoich nieprzyjaciół i tych, którzy nas prześladują. (Mt 5, 43-48). Ja właśnie przez te dwa dni będę wołał do Boga także za kolegów, którzy trwając w uporze gubią swoje dusze. Wiem, że Bóg coś z nimi uczyni, bo „pokładam nadzieję w Panu” i wierzę, że słyszy „głos mojego błagania” (Ps 130/129).

    Po ponownej Eucharystii (już w sobotę) w intencji tego dnia pokój i słodycz zalały serca, a podczas powrotu płakałem odmawiając drogę krzyżową oraz „św. Agonie” z koronką do 5-ciu św. Ran Zbawiciela. „Boże mój! Jezu!” Ja mam wszystko i takie cierpienie, a cóż dopiero biedacy w Syrii. Nie mogłem się ukoić i wrócić do ciała, a zarazem do domu.  

    Moje doznania i świadectwa wiary, a nawet niezasłużone cierpienie jest wynikiem pójścia za Zbawicielem. Gdybym był z tego świata to nie spotkałaby mnie taka krzywda z ciągłym proszeniem o pojednanie, bo tak zaleca Pan Jezus..."Pogódź się ze swoim przeciwnikiem szybko, dopóki jesteś z nim w drodze"... 

                                                                                                                                APEL