Dzisiaj spotkała mnie radość, bo wcześniej przyszedłem do pracy, a jest nas trzech. Pierwsza pacjentka to obca babcia, której szkodzą leki, ale ich nie zabrała. Następna „jest umierająca”, ale po badaniu stwierdzam, że jest zdrowsza ode mnie. 

    Pacjenci bardzo lubią takie określenie, a szczególnie:  „na pewno mnie pani przeżyje”. Dla kontrastu trafia się zgon zdrowego dziadka. Jadę na miejsce, aby wystawić "przepustkę do Nieba", a po drodze mówię do jego syna o duszy, życiu wiecznym i szatanie ("napieraj w porę i nie w porę"). 

    Po powrocie trafiam na bałagan. Pojawia się rozdrażnienie, bo chorzy kłócą się, a na szczycie udręk inwalida żąda badania „moczu  we krwi" (mocznika)...w końcu zgłasza wizytę do samego siebie! Po latach chce się śmiać, ale wyobraź sobie takiego upartego dziadka. 

    13.00 Prawie chce się płakać. Wołam „Panie Jezu! zmiłuj się nade mną”. My pracujemy w zespole, każdy ma zapisanych chorych. Właśnie kierownik podzielił rejony, ale co to da? Nie mam listy swoich pacjentów i muszę przyjmować wszystkich. 

    Pójście za Panem Jezusem to nawał w pracy z brakiem odpowiedniego wynagrodzenia, niezrozumienie, poniżenie, pretensje pacjentów. Dodatkowo zły wpuszcza niechęć do odwiedzenia biednego - od lat porażonego -  inwalidy. Bestia wie, że każdy woli emeryta bogatego, a taki też na mnie czeka.

    Dzięki spóźnieniu kapłana zdążyłem samochodem na Mszę św. o 17.00. Stoję umęczony do granic wytrzymałości, a od ołtarza płynie zawołanie modlitewne „za spracowanych”. Napływa obraz orzącego parobka, który ociera czoło i z nadzieją wzdycha do Nieba! Tak było - dzisiaj i w ostatnich dniach - ze mną. 

     Pan Jezus mówi o zbliżającym się Natanelu jako „prawdziwym Izraelicie, w którym nie ma podstępu”. Jakże to piękne. Intencja za spracowanych: za nich ten dzień, nabożeństwo i św. Hostia.

    W powrocie - w ramach trwania udręk - zatrzymuje mnie policja, bo nie włączyłem świateł. Zapaliłem lampki pod krzyżem Pan Jezusa, a zmęczenie całkowicie odeszło.

  W „Gazecie Polskiej” ks. Isakiewicz - Zalewski pisze o panach, którzy nie oddali domeczków, fabryczek i samochodzików, gdy „tylu Polaków bez mieszkań jeździ tramwajami”. 

    Dla grupki obłowionych Polska jest republiką bananową. To czerwoni biznesmeni, którzy żyją w kapitalizmie...reszta tkwi w socjalizmie, który tak gorliwie budowali. Pan Bóg widzi te krzywdy rodaków.

  Wzrok zatrzymuje „Ferdydurke” W. Gombrowicza, która otwiera się  na rozdziale XIII, gdzie poszukują prawdziwego p a r o b k a! Ja jestem za takiego...dobrze, że jeszcze nie biją.

                                                                                                               APEL