Nagle zapragnąłem być na Mszy św. porannej i „wołać za swoich”; żyjących i zmarłych, co czynię rzadko. Serce zalała bliskość Matki Najświętszej, którą poprosiłem o objęcie ich Swoją Opieką.

   Teraz czekam na kapłana, pierwszy raz wcześniej, bo przychodzę zawsze w ostatniej chwilce. Od Ołtarza św. popłyną słowa czytania...wprost do mnie: każdy, kto narodził się z Boga i nie grzeszy jest Jego dzieckiem. To jest problem, bo większość nie ma świadomości, że grzeszymy także w myślach!

   Serce zalało działanie Ducha Świętego, a po twarzy popłynęły łzy, bo dzisiaj za Panem Jezusem poszedł Apostoł Andrzej...mój imiennik.

   W przychodni pozornie była mniejsza liczba pacjentów, ale zły znał przebieg dzisiejszego dnia. Pomagałem z radością, bo moje serce po wczorajszej pustce odmieniło się. Pocieszałem i dawałem to, co się komu należy:

- 75 letniej babci tłumaczyłem, że zdrowie nie jest celem naszego życia

- starszemu wyjaśniłem, że Szatan straszy go śmiercią, bo wie, że śmierć to życie wieczne

- młodego z nerwicą - jako lekarz katolicki - zaprosiłem na Mszę św. z Eucharystią w której przychodzi do nas pokój Pana Jezusa...

   Gadałem, a "spoglądał" Pan Jezus trzymający się za głowę (wykonany z gliny). To jest zawsze przypomnienie, abym tego nie czynił, bo Pana boli głowa od tego („duchowość zdarzenia”).

    Szatan uśpił mnie i dopiero po czasie zaczął się bałagan: napłynęła fala chorych, „wpadających” i spóźnionych się. Na szczycie podenerwowania wezwano mnie na pilny wyjazd pogotowiem. Napłynęła pomoc, bo pojechał drugi dyżurny! 

   Wreszcie mogłem zapalić lampkę pod krzyżem i popłynie modlitwa za żyjących i zmarłych z mojej rodziny. W czasie na koronkę do Miłosierdzia Bożego, gdy w sercu miałem Pana Jezusa umierającego na krzyżu..."zobaczył” mnie znajomy elektryk i poprosił o receptę oraz podszedł pijany policjant. „Jezu zmiłuj się”...

    Padłem w ciężki sen z którego zerwano do wypadku przed kościołem (16.55) i już pędzimy do szpitala z potrąconym staruszkiem. W drodze z ofiarą wypadku odmawiałem cz. bolesną różańca, a później jechałem obok „mojego” krzyża, gdzie wypadły słowa Pana Jezusa: „Dziś będziesz ze Mną w raju”.

  Jakże piękny jest każdy dzień mojego życia...nawet ten wyjazd był od Pana, bo kolega miał fałszywe wezwanie, a to zmieniło kolejkę. Każde zawołanie ze „św. Agonii” odmawiam „dziesiątkami”. Przekazałem moje życie i cierpienia w intencji tego dnia. Wszystko zakończyło „przebicie Boku Zbawiciela z koronką do 5 św. Ran”. 

    Rodzina kojarzy się z najbliższymi, a przecież jej korzenie trafiają do Nieba. W podziękowaniu padłem na kolana w pokoju lekarza dyżurnego, a światło z lampy zewnętrznej padło na obrazek Pana Jezusa Miłosiernego...

                                                                                                                               ApeeL