Nie wiem dlaczego, ale mam jechać samochodem na Mszę św. o 7.00, bo planowałem iść pieszo na 7.30. Po wyjściu z domu poczułem radość, a z duszy wyrwało się: „sługa Pana...sługa Boży”, bo okazałem się posłusznym.

    Od ołtarza popłynęły słowa św. Piotra Apostoła (1P 5), a w serce wpadło jego ostrzeżenie o szatanie, którego nie usłyszysz z ust kapłana:

    „Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży, szukając, kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu. Wiecie, że te same cierpienia ponoszą wasi bracia na świecie”.

   Kapłani nie mówią z mocą, nie przestrzegają „przed lwem ryczącym”, a człowiek niewierzący uśmiechnie się, bo to pachnie średniowieczem i ciemnogrodem. Ja wiem jak działa Bestia pragnąca zniszczyć ten świat, a namiastkę tego mieliśmy po wybuchu reaktora atomowego w Czarnobylu (30 lat temu).

    Pan Jezus po Swoim Zmartwychwstaniu rozesłał Jedenastu i powiedział (Mk 16, 15-20): „W imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie».

   Popłakałem się i zawołałem w Imię Pana Jezusa, aby sprawił uzdrowienie poparzonej dziewczynki, której zdjęcie wypadło z mojego „bałaganu”...”niech jej blizny zmiękną, niech zmniejszą się przykurcze i bóle z ich powodu”.

    Eucharystia pękła delikatnie i odwróciła się w ustach, a to oznacza przejściowe cierpienie. Napłynęła Obecność Boga i pragnienie odosobnienia, a po wyjściu z kościoła wzrok przykuła figura Pana Jezusa w koronie cierniowej.

    W samochodzie pocałowałem Twarz Zbawiciela z Całunu, a moje serce zalał wielki smutek, bo na spotkanie z Panem Życia przychodzi kilka osób. Ludzie tratowaliby się, gdyby tu rozdawano kartki „na zdrowie” lub długie życie ziemskie. Ból duchowy, który pojawił się na Mszy św. jest łaską, bo to współcierpienie ze Zbawicielem.

    Z wielką przykrością słuchałem rozmowy red. Elizy Michalik z prof. Stanisławem Obirkiem  („Nie ma żartów”), że ja narzucam sobie życie wiarą i tkwię w pudełku, a ona bardzo współczuje takim ludziom. Nie wie jak może mnie i podobnych przebudzić, abym  zanim umrę biologicznie zaczął żyć.

    Pan profesor wskazał na książkę „Przebudzenie”, którą pochwaliła redaktorka Eliza i dodał, że tacy ludzie są „wydrążeni” w środku...to chochoły!

    Oni dziwili się mnie, a ja byłem w szoku, bo widziałem parę nauczycieli natchnionych przez Lucyfera...

    W wielkim bólu popłynęła moja modlitwa.                                                           APEL