Wczoraj pojechałem na Mszę św. o 17.00 do pobliskiej parafii, bo u nas był ślub. Tam usiadłem przed wizerunkiem Pana Jezusa z Sercem i „patrzyliśmy” sobie w oczy, a przed konsekracją światło słoneczne padło na moją osobę.

    Po Eucharystii straciłem ciało i usiadłem na zewnątrz kościoła i w stanie ekstazy miałem pokazaną łaskę odejścia z tego świata czyli opuszczenie przez duszę naszego śmiertelnego ciała.

    My lekceważymy ten moment, bo w ludziach przeważa poczucie, że śmierć oznacza koniec życia. Nawet w naszej wierze nie mówi się jasno, co jest z nami tuż po śmierci.

    Piszę to dla zajmujących się problemem śmiercią, bo umierający zaskoczony moim stanem nie będzie mógł przekazać swoich przeżyć, a jeżeli już to zostaną potraktowane jako majaczenie przedśmiertne. Ponadto większość mająca podobne przeżycia nie myśli o dawaniu świadectwa wiary.

    Z jednej strony mamy pogan bojących się śmierci, żartujących z tego stanu lub gloryfikujących zabijanie oraz samobójstwa, aby „raz na zawsze rozwiązać swój problem”, a nie wiedzą, że jest to pokusa szatana.

    Natomiast śmierć dla człowieka żyjącego wiarą i spragnionego powrotu do Królestwa Bożego (Raju) jest wielką łaską spotkania się z Bogiem Ojcem.

    Niewierzący negują nadprzyrodzoność, a w tym przeświadczeniu podtrzymują ich złe duchy, których celem działania jest gubienie dusz, bo wiedzą jak każda z nich jest bezcenna.

    W ostatnich dniach kilka razy miałem odczucie, że śmierć nic nie oznacza, a dzisiaj Pan pokazał mi, że śmierć to powrót z zesłania. To też wiem od czasu nawrócenia (1986-1988), ale dzisiaj przeżyłem sytuację, którą przekazują ludzie reanimowani („umarli”), którzy widzą siebie i dziwią się, że ktoś pragnie, aby wrócili do ciała, a im jest tak dobrze.

     Ja wiem, że tak jest, ale jako wiedzący, że Bóg Jest miałem przedsmak Nieba w duszy. To nie jest tylko brak strachu przed śmiercią, a nawet świadome pożegnanie się z tym światem oraz rodziną po załatwieniu wszystkich spraw.

   To jest łaska Dobrej Śmierci czyli odejście z tego świata w pełnej ufności do Boga. Ja nie umieram, ale wracam w otwarte ramiona Deus Abba (Taty). Taka śmierć staje się łaską, ale musisz wcześniej zapragnąć takiego spotkania z Bogiem Ojcem.

     W tym stanie nic z tego świata mnie nie obchodziło...poza wielkim pragnieniem zapisania i przekazania moich doznań. To wszystko było mi obce przed Mszą św. o 17.00 i jest dowodem na działanie Ciała Pana Jezusa (Eucharystii)...szczególnego po przyjęciu przez umierającego Wiatyku (Sakramentu na Drogę) po którym mamy spotkać się z Bogiem.

    W takim stanie nie ma najmniejszego lęku, bo opuszczenie ciała przez duszę następuje z łaski Boga, nie możemy spowodować tego sami. Popłakałem się podczas pisania i opracowywania tych przeżyć do edycji (21 czerwca).

     Wszelkie medytacje doprowadzające do podobnego stanu są od Przeciwnika Boga, bo przecież podobnie czujemy się po alkoholu, narkotykach, ale te stany dotyczą ciała fizycznego (jego psychiki). Moje doznanie było duchowe, po połączeniu z Panem Jezusem.

    Dyskusja nic nie da. Ktoś kto tego nie przeżył, nie może się wypowiadać, a szczególnie negować moich doznań! Te przeżycia duchowe trwały krótko, a zapisanie ich zajęło 3 godziny!   

     Zdziwiony czytam zapis z końca „Dzienniczka” s. Faustyny:

      << 1798  Nagle znalazłam się w nieznanej chacie, gdzie konał starszy już człowiek w strasznych mękach. Wkoło łoża było mnóstwo szatanów i płacząca rodzina. Gdym się zaczęła modlić, rozpierzchły się duchy ciemności z sykiem i odgrażaniem mi; dusza uspokoiła się i pełna ufności spoczęła w Panu. >>

    Dzisiaj nie miałem wielkich przeżyć duchowych, bo podczas wyjazdu na Msze św. o 11.00 do kaplicy Miłosierdzia Bożego spieszyłem się, a po wyjściu pod blokiem spotkałem panią, która od lat ostentacyjnie chodzi moimi drogami. Ja unikam jej, a ona kiedyś zaczepiła mnie i stwierdziła, że „się boję”. To prawda, bo boję się, ale tylko Boga.

   Podczas oczekiwania na Komunię św. do długiej kolejki podszedł z boku Pan Jezus...kapłan wyrósł jak spod ziemi, nawet nie zdążyłem się przeżegnać, a otrzymałem wielką, trójkątną św. Hostię.

     Padłem na kolana i popłakałem się, a w tym czasie płynęła pieśń: „O Panie! To Ty na mnie spojrzałeś, Twoje Usta dziś wyrzekły me imię”...              

                                                                                                                          APEL