Pan Bóg daje nam różne próby...także organizowane przez ludzi. Komuś może wydawać się, że robi z nas żarty, ale próba nie traci swojej mocy. Napłynął agent Tomek, który skusił posłankę...

     Wczoraj wyszedłem wcześniej na Mszę św. wieczorną, a wszystkie drogi, którymi chodzę są znane. W bocznej ulicy, blisko kościoła trafiłem na leżącego głową na chodniku, a nogami na jezdni. Przy nim stał samochód, który szybko odjechał...prawdopodobnie przywiózł „nieprzytomnego” delikwenta ubranego dla żartów w czerwone spodenki i podarte sandały. Dla wiarygodności z plastikowego wiaderka wystawała butelka dobrego alkoholu.

     Podszedłem do niego i sprawdziłem tętno na tętnicy szyjnej, przebudziłem go krzykiem, ale nie czułem zapachu alkoholu odpowiedniego do jego stanu. W podziękowaniu usłyszałem wywód, że on wie kim jestem: „pan był lekarzem, itd.”. To spotkanie było wyraźnie ukartowane, a „śpiący” od lat zaczepiał mnie w ramach stalkingu.

    Kilka razy widziałem go przy „moim” krzyżu, gdy prowadził lub jechał rowerem na samych obręczach. Kiedyś poskarżył się na policję, która stała w pobliżu. Podchodził też i bezpardonowo mówił, że tak ja jest chory psychicznie, a to szczególna ohyda w wykonaniu jego naganiaczy, bo jestem ofiarą sowieckiej psychuszki zastosowanej przez samorząd lekarski w którym panoszy się grupka zawodowych "działaczy".

    Koledzy opanowali sztukę celebracji mającą wywołać wrażenie wielkości tej instytucji, a nawet jej sakralizację, a to wielka atrapa. Teraz Izby Lekarskie mają swojego ministra zdrowia, który przydzielił im 21 milionów rekompensaty za wykonywanie pracy za urzędy. Pan minister źle skończy, bo nie chce zerwać z tym układem...

     Pana Jezusa też podchwytliwie pytano: jak można osiągnąć życie wieczne, a w odpowiedzi usłyszano znane Przykazania Miłości Boga i bliźniego z przykładem takiego właśnie „na pół umarłego”, którego ominął kapłan i lewita.

     W mojej próbie prawdopodobnie chodziło o sfilmowanie jak się zachowam, gdy będę przechodził obok „nieprzytomnego”. Straciłem pokój, a później zmarnowałem bardzo cenny czas, bo w edytowanych zapisach stwierdziłem wiele błędów i siedziałem do 3.00 w nocy.

     Dobrze, że w niedzielę poszedłem na Msze św. o 7.00, którą przedrzemałem w słoneczku i na ławeczce, ale po Eucharystii usiadłem przy Panu Jezusie Miłosiernym i tak było mi dobrze, że nie chciało się wyjść z kościoła.

                                                                                                                                   APEL