Przyśnił się kolega chirurg, który zmarł zbyt wcześnie, a z Kościołem Pana Jezusa miał związek taki jak większość lekarzy pracujących w moim mieście. Gdyby któryś z nich zmarł to jego dusza znalazłaby się w podobnych opałach.

    Przykro mi, bo to dobrzy ludzie, oddani chorym, ale dziewięcioro z tych, których znam od 10-30 lat jest całkowicie niewierząca. Mój ból wynika z nieporównywalnego cierpienia, które przechodzimy krótko na tym zesłaniu w stosunku do rozłąki z Bogiem Ojcem w Czyśćcu.

    Większość lekceważy nasz jedyny cel tego życia, którym jest zbawienie, a to oznacza dążenie do świętości. Mnie jest łatwiej zrozumieć żyjących tylko tym światem, bo sam taki byłem do czasu nawrócenia, które sprawiły modlitwy żony oraz moich pacjentek...

    Bóg zlitował się nade mną i w 1986 roku nastąpiło drgnięcie w sercu z późniejszą spowiedzią. Z potrzebującego pomocy stałem się sługą Pana, który zaprasza do kościoła, modli się i współuczestniczy w nawracaniu.

    Piszę to, a przez moje serce przepływa dreszcz prawdy, bo wiem jak cierpi Bóg Ojciec, który ma całe miliardy takich dzieci. Jest mi przykro mi, gdy widzę trwających w pustce duchowej, a moje ostrzeżenia nie traktuje się poważnie.

    Wielu drgnęłoby, gdybym miał możliwość cudownego uzdrawiania ciała fizycznego, ale ważniejszy jest cud uzdrowienia duchowego (nawrócenia).

    Wyszedłem na Mszę św. o 6.30 odmawiając koronkę do Miłosierdzia Bożego. Dzisiaj w Ew Mt 25, 1-13 jest przypowieść o nierozsądnych pannach, które nie oczekiwały na przybycie oblubieńca.    

    Wprost chce się płakać, ponieważ w kraju katolickim jest lekceważone oczekiwanie w gotowości na spotkania z Panem Jezusem oraz Bogiem Ojcem, naszym Stwórcą.

    Przy odczycie tej intencji przypomniał się wczorajszy ranek, gdy z kilku kilometrów odbijał się śpiew pielgrzymki idącej do Częstochowy...”a dusze wiernych zmarłych niech spoczywają w pokoju”.

     W tej intencji poświęciłem także Mszę św. wieczorną, a następnego dnia po Eucharystii prosiłem s. Faustynę, aby wstawiła się za tymi duszami. Intencję ostateczną odczytałem w czwartek rano i w drodze do kościoła odmówiłem koronkę do Miłosierdzia Bożego oraz rozpocząłem moją modlitwę, a radość, pokój i poczucie bezpieczeństwa spływało na moją duszę.

    Później na spacerze modlitewnym wołałem do Boga Ojca w drodze krzyżowej oraz  "św. Agonii" Pana Jezusa i prawie mdlałem podczas błagań przy obnażeniu Pana Jezusa na Golgocie, rozciąganiu i przybijaniu do krzyża oraz w koronce do 5-u św. Ran. Te dwie "dziesiątki" cz. bolesnej różańca odmawiałem około godziny.  

    Jakże piękny jest każdy dzień mojego życia, którego ukoronowaniem są różne doznania duchowe ...od cierpień do radości "bycia" w Królestwie Niebieskim już na tym łez padole!

                                                                                                                                 APEL