Po 4 godzinach snu zerwałem się na Mszę św. o 6.30...w wielkie radości z powodu niewyobrażalnej dobroci i opiekuńczości naszego Boga Ojca. O tym świadczy tylko wczorajszy dzień, a tak jest od czasu nawrócenia (1986-1988), które będzie trwało aż do mojej śmierci!

    Moja radość nie wynikała z wygranej w loterii, ale z odczytania intencji tuż przed snem (za mających problemy techniczne). Idę do garażu i wołam z płaczem „Tato! Tato!” (Abba), a serce rozrywa zadziwienie wielką ilością „duchowości zdarzeń”.

   Dzisiaj jest wspomnienie mojego imiennika, Andrzeja Kim Taegony, pierwszego kapłana koreańskiego, który został ścięty podczas krwawych prześladowań ze 103 męczennikami. Ja w tym momencie przekazałem Bogu Ojcu zabójstwo duchowe mojej osoby przez udających katolików lekarzy-funkcjonariuszy z Izby Lekarskiej.

    Koledzy w swoim faryzeizmie byli stałymi gośćmi TV Trwam i tyg. „Idziemy”, a wszystkie nadzwyczajne zjazdy zaczynali od Mszy św. i całowania sztandaru izbowego. Piszę to, a dreszcz przepływa przez ciało.

    Od Ołtarza Świętego płynie Słowo Mądrości (Prz 21, 1-6) „Postępowanie uczciwe i prawe milsze dla Pana niż krwawa ofiara. (…) gromadzenie skarbów (…) to (…) szukanie śmierci. (…) Kto uszy zatyka na krzyk ubogiego, sam będzie wołał bez skutku”.

   Podczas pieśni padną słowa o szerzeniu Ewangelii aż na krańce ziemi, a w moim sercu świadomość, że to, co piszę trafia np. do Australii. Podczas Eucharystii płynie pieśń: „O! Szczęście niepojęte Bóg Sam odwiedza mnie”, a Ciało Pana Jezusa odwracało się kilka razy i w końcu ułożyło się na podniebieniu („parasol ochronny”).

   Wieczorem popłakałem się, ponieważ udręczony naprawą komputera zaspałem na Mszę św. a bardzo pragnąłem przyjąć ponownie Eucharystię. Nie zdążyłem, bo kapłan skończył Msze św. po 20 minutach (o 18.20).

    Później miałem zamiar edytować zapisy, ale po skasowaniu niepotrzebnego mi programu do pisania nie mogłem otwierać plików. Tak zeszło do północy i chciało mi się płakać z bezsilności. Wcześniej wołałem do Boga i Pana Jezusa z tęsknoty i do serca napłynął pokój, bo poprosiłem św. Józefa o pomoc. Prawdopodobnie jest tak, że pliki musi otworzyć ten program...

    Do naprawiających trafiłem z samego rana i ucieszyłem się, bo pliki nie były uszkodzone, ale komputer nie wrócił do stanu poprzedniego. Tak trwa moja duchowa udręka w szerzeniu świadectwa wiary na krańce ziemi...przypomina to chodzenie chorego po lekarzach! 

                                                                                                                                    APEL