Wczoraj - w luźnej rozmowie - wspomniałem córce o wyjeździe na mszę do kościoła Św. Krzyża w Warszawie. Po przebudzeniu o 6.30 miałem wątpliwości (niewyspany, co powie żona, brak benzyny), ale napłynęło trzykrotne: „jedź!”.

    W drodze pragnąłem osobistej rozmowy z córką, ale nie udało się pojechać bez żony. Podczas przejazdu córka czytała litanię do Matki Bożej, a ja miałem łzy w oczach i razem przygotowywaliśmy się do spowiedzi.

   W nawie bocznej tego kościoła był piękny wizerunek Jezusa Chrystusa...aż prosiło się umieszczenie tego obrazu w ołtarzu głównym, gdzie stał chór kościelny ze Szczecina. Moje serce przenikało dusze tych pięknie wyglądających i nieznanych mi panienek i młodzieńców, którzy śpiewali pieśń: Gaude Mater Polonia (Raduj się, matko Polsko).

   W spowiedzi prosiłem o pomoc w opanowaniu języka i unikaniu krytykanctwa, bo trzeba zacząć dostrzegać tylko dobre strony wszystkiego.

   Po Eucharystii śpiewano "Ojcze Nasz"...łzy zalewały oczy i chciałbym się skulić w sobie, przykucnąć i płakać w ciszy, ale wszystko było rozświetlone z brakiem wolnego kącika,.

   Każdy kapłan powinien zdać sobie sprawę z tego jak wielkie czyni dobro, do czego jest powołany, a posiadając tą świadomość każdy jego ruch i każde jego słowo stałoby się uświęcone. Nasuwa się pytanie: dlaczego tylko niektórym Bóg się objawia ...takim wielkim wybranym był św. Jan Ewangelista (Apokalipsa).

   Poprosiłem Pana o wsparcie dla kolegi Zbyszka, który zmarł w więzieniu (nie wiem za co siedział) i dla cioci z mężem, którzy byli moim wsparciem na studiach, a św. Jana o wsparcie w moim rozwoju duchowym.

   Później pojechaliśmy na bazar, gdzie tysiące ludzi kręciło się za niczym, a wielu z nich nie będzie dzisiaj w kościele.

   Po powrocie pojechałem na działkę, a właśnie nikogo tam nie było. Nawet pomyślałem, że takie chwile są niepowtarzalne...ciepło i przyjemnie na słońcu z błogą ciszą dla duszy spragnionej Boga, którego poprosiłem o pokój dla żony i tak się stanie, a ja miałem czas na 3 godziny snu!

   Późnym wieczorem czytałem rozważania księdza Aleksandra Woźnego o miłości, która jest naszą największą wartością, bo wszystko przeminie, a ona pozostanie! Człowiek z sercem przepojonym miłością do Boga zawsze i wszędzie będzie kochał każde stworzenie. Jest też odwrotnie, bo nie możesz kochać Boga jeżeli nie kochasz wszelkiego stworzenia.

    Jednak przejmujące były słowa tego kapłana o Eucharystii, które rozumiem w pełni dopiero dzisiaj, gdy to opracowuję (12.10.2016), bo to mój charyzmat (mistyka eucharystyczna). Kapłan dziwił się, że ludzie nie mają pragnienia przyjmowania Ciała Chrystusa:

   „Oni nie znają Jezusa Chrystusa...nie mogą więc Jego pragnąć...nie mogą połączyć się z Nim...nie mogą zaznać tego prawdziwego Szczęścia!" Ja dodam, że wielu kapłanów nie ma świadomości, że ich słowa i ręce uczestniczą w Cudzie Ostatnim.

    Wówczas napisałem, a był to początek mojego nawrócenia, które zaczęło się od drgnięcia ku Bogu w 1986 roku, że w swoim długim życiu (46 lat) zrozumiałem to 3 razy. Dopiero obecnie wiem, że jest to Cud Ostatni, bo poprzez Okruszynę Chleba staję się zjednany z Jezusem. On wówczas jest we mnie - Serce w moim sercu. Zrozumiesz to po doznaniu tej łaski...wówczas człowiek szedłby na koniec świata, aby przyjąć Eucharystię!

    Nawet najnikczemniejszy człowiek po oczyszczeniu przez własny żal i rozgrzeszeniu przez kapłana staje się pięknym z czystą duszą! Sam nie możesz dojść do tego, bo czyni to Bóg Wszechpotężny, który uniża się do wielkiej nicości poprzez ten Chleb Życia dal naszej duszy.

   Tak następuje połączenie z Panem Jezusem, nasza przemiana i stanie się świętym. Zapis gotowy do edycji, a z radia płyną słowa piosenki, że "miłość to śmierć"...tak, to jest „śmierć” dla „starego” człowieka kochającego ten świat i to życie!

                                                                                                                                          APEL