Przez cały tydzień przygotowywałem się do Komunii św. w dniu dzisiejszym. Układałem modlitwę (z różnych źródeł), ale nie zdążyłem. Wstałem o 5°° i przy świeczce, aby nie przeszkadzać w spaniu udało się skończyć.

    Później, podczas głębokiego snu "spotkałem" się z J. Englertem, który był zdenerwowany na koszty "drobnej reperacja hydraulicznej, było dwóch, każdy wziął kupę pieniędzy, nie będę chodził do teatru, za mało płacą”. Starałem się go uspokoić i "mówiłem", że mnie też mało płacą, ale każdy musi robić to do czego został powołany bez patrzenia na zapłatę".

   Wstałem i przepisałem modlitwę na maszynie. W klasztorze o. Koźmińskiego znalazłem miejsce dla mnie...w półcieniu za filarem, gdzie można zamknąć oczy i płakać. Wcześniej przeczytałem modlitwę, ale podczas zbliżania się do Komunii św. okazało się, że jest ona nieprzydatna.

    Teraz stoję z rękoma na twarzy, muszę mieć oczy zamknięte i „krzyczę” jedno słowo: "Jezu, Jezu, Jezu, Jezu". Teraz zrozumiałem, że Bóg prowadzi nas stale inną ścieżką. Kiedyś brakowało mi tej modlitwy, a teraz, gdy mam ją wystarcza zawołanie Pana Jezusa ("Tego, Który Zbawia").

    Zły próbował mnie rozpraszać i wskazywał na szybkie i niewyraźne czytanie przez kapłana, fałszujący śpiew młodego zakonnika i kazanie bez ducha. Dzisiaj jestem mądrzejszy i wiem, że nie przyjechałem tutaj po własne pociechy...tylko z miłości do Pana Jezusa, która ma pomóc mi w pracy nad milczeniem, panowaniem nad emocjami i trwaniem w dalszym czynieniu dobra.

    Wróciłem na moje miejsce i chciałem być smutny, ale w sekundzie odczułem, że Pan Jezus pragnie, abym się cieszył. Wprost "widzę" Go mówiącego do mnie „raduj się"! Nastąpiła lekka utrata poczucia ciała, a duszę zalała Radość Boża...i wciąż powtarzałem „Zajaśniałeś we mnie Panie Jezu! Zajaśniałeś...".

    Naglę moje serce doznało dziwnej i trudnej do przekazania łączności żoną, która miała iść do spowiedzi i Komunii św. po drugiej stronie kościoła...coś jak połączenie serc. Dzisiaj, gdy to przepisuję (06.02.2017) wiem, że jest to tzw. "przenikanie serc".

     Po powrocie do domu nastąpił typowy atak złego. Syn wyszedł wcześniej z kościoła, bo „ksiądz mówił głupoty...i dlaczego nie robi się dyskotek, bo nie ma dowodów na istnienie Pana Jezusa...to był zwykły człowiek, a Bóg wszystkim kieruje?"

- Synu. Dowodem na istnienie Jezusa jest Ewangelia, a jeżeli Bóg wybierze ciebie to Jezus może ci się objawić. Jezus nie był tylko człowiekiem, bo każdy z nas ma Boski wkład - nieśmiertelną duszę. Ciało Pana Jezusa stanowiło kropkę na Jego Duszy. Co do dyskotek...post jest naszym wyrzeczeniem i z tego powodu nie piję alkoholu w tym czasie. Ciekawe czy po mojej śmierci poszedłbyś na dyskotekę?

    Syn nic nie odpowiedział i nie miał żadnych sprzeciwów. Ktoś namieszał mu w głowie. Otworzyłem „Niedzielę” i zdziwiony przeczytałem: „Zbudź się, o śpiący, a zajaśnieje ci Chrystus”. Nigdy nie znałem tego zdania, skąd napłynęło do mojego serca...właśnie teraz?

    Późno. Myśl uciekła do daru śmierci we własnym łóżku...dawniej palono gromnicę i modlono się przy umierającym. Nagle zrozumiałem męczenników, którzy naprawdę kochali Jezusa...rozumieli swoją nicość i z tego powodu pragnęli śmierci takiej jak nasz Zbawiciel.

     Kochający Jezusa stale jest przygotowany do śmierci, bo dla ona nic nie oznacza...nie boimy się, wręcz pragniemy męczeństwa. Naprawdę nie wypada mi prosić o piękną śmierć! Czym sobie na nią zasłużyłem?

                                                                                                                                           APEL