Po przebudzeniu o świcie zacząłem wołać: „Matko moja! Matko nasza! Matko ludzi i każdego stworzenia!” W sercu pojawiły się rozbite małżeństwa...to jest wielkie nieszczęście z komplikacją duchową.
Podczas przejazdu do kościoła na Mszę św. o 6.30 napływała radość, która jest nawet niebezpieczna, bo od niej jest niedaleko do pokusy, że „jestem lepszy, ponieważ uczestniczę w życiu naszej wiary”, a przecież jest to łaska Boga Ojca. Wprost chcę dziękować i błogosławić za wszystko Stwórcę.
W czytaniu padną słowa z ks. proroka Micheasza: „Któż jest Boże, jak Ty, który przebaczasz winę /../ który nie chowasz na wieki gniewu /../”. Jakże jest to piękne, a dodatkowo siostra zakonna śpiewała: „Błogosław, duszo moja Pana”...powtarzam to w sercu, bo „Miłosierny i łaskawy jest Pan”, a w tym ujrzałem moje nędzne i grzeszne życie...syna marnotrawnego: żyjącego, a „umarłego”.
Dopiero na tym tle możesz ujrzeć jak dobry - pełen litości i miłości miłosiernej - jest nasz Bóg Ojciec! Teraz ja także ubolewam nad innymi, trwającymi w takim życiu. Na ten moment kapłan prosi o modlitwę za rozbite małżeństwa. Podczas mojego wołania napłynęły przeciwstawne obrazy: niewinności i czystości, Niepokalane Poczęcie NMP, a zarazem postacie nieczystych kobiet...
Ile pokus nam towarzyszy, przecież Panu Jezusowi skarżył się mający piękną żonę, a oglądający się za innymi. „Panie Jezu wybacz tym małżeństwom! Dobry Ojcze przyjmij ich w Swoim miłosiernym Sercu, daj im Światło, bo nie wiedzą, co czynią”.
Po Eucharystii pokój zalał serce i nie chciało się wyjść z ławki kościelnej, ale kapłan wcześniej zaczął następne nabożeństwo („produkcyjniak”). Jeszcze nie wiedziałem, że to będzie początek dzisiejszego nękania przez Złego!
W pogotowiu - tuż po przebraniu się - trafiłem na pilny wyjazd, a w karetce Zły wpuścił mi niechęć do „kołkowatego" kierowcy. Pomoc nadeszła ze strony Matki Bożej: zalecona modlitwa „na siłę” odwróciła myśli, bo ten kierowca „jest dobry dla swoich dzieci”. Zobacz bój w naszych myślach, a mało kto mówi i pisze o tym!
U pacjentki trafiłem na piękny obraz: Pan Jezus przy stole z domownikami modlącymi się przed posiłkiem! W szpitalu zdenerwowany kolegę odesłał mnie z chorą. Dziwne, bo w mojej modlitwie właśnie wypadło wołanie za „chorych i opiekujących się chorymi”...
W tamtym czasie odmawiałem cały różaniec i podczas cz. radosnej, a później chwalebnej jeździliśmy drogami z wieloma figurami i krzyżami...aż sam się dziwiłem. Teraz pocieszyłem rodzinę z wieloma chorymi...nawet wskazałem im wizerunek Matki Bożej z Sercem w koronie. Oni z wdzięczności pokazali mi cielątko, które już po 5 godzinach normalnie chodziło przy matce.
Podczas odmawiania "św. Agonii" znalazłem się u umierającego z powodu rdzeniowego zaniku mięśni...przy całkowitym paraliżu może ruszać tylko głową przy sprawności umysłowej. Pacjent postękuje, a przez chwilkę leży w ciszy...ja dotykam jego głowy i „badam” czy żyje.
Łzy zalały oczy, bo wiem, że tylko śmierć może go wyzwolić z tego potwornego cierpienia. Nawet poprosiłem Pana Jezusa, aby zabrał go do Siebie. Pacjentowi związaliśmy dłonie, aby ręce nie wypadły poza nosze w czasie transportu. W szpitalu poprosiłem o zawiadomienie kapłana, bo o to prosiła żona.
Dalej trwała moja modlitwa, a ja wprost znalazłem się na Golgocie...podczas „przybijania i rozciągania Pana Jezusa na krzyżu”. Prawie słyszałem suchy trzask przebijanych kości stóp i nadgarstków przy krzykach oprawców. Wielkie gwoździe wchodzą sprawnie w wywiercone otwory, które zagina się z tyłu.
Jakże pragnę mówić te rozważania do ludzi (przez nagłośnienie): „Jezu mój! Panie mój! Całkowicie poddałeś się, uczyniłeś to także dla mnie, dla nich i dla tego pacjenta...”.
„Pan Jezus podniesiony na krzyżu”...och! Jezu mój, jesteś podniesiony, a właściwie poniżony, ale od tej chwilki królujesz nad światem i w naszych sercach, a Golgota staje się jego centrum. Nikt i nigdy nie wymaże tego...nikt i nigdy!
Wszystkie Słowa Pana Jezusa na krzyżu są drogą, nie zawsze zwracamy na nie uwagę, jest tam przebaczenie, nagrodzenie ufności dobremu Łotrowi, przekazanie nam Matki, opuszczenie ze wskazaniem, aby wołać do Boga Ojca, a w ostatniej chwilce życia złożyć w Jego ręce naszą duszę i ducha.
Koniec udręk zakończyła zmiana dyspozytorki o 20.00...aż nie chce się wierzyć. Pod rozgwieżdżonym niebem wołałem do Boga Ojca w koronce do 5-u św. Ran Zbawiciela. Serce zalał zdrój miłosierdzia dającego życie duszom i przebaczenie. Jakże to wszystko jest piękne...
Na ostatnim wyjeździe kierowca pędził, a zbliżaliśmy się do ślizgawicy...nagle z lasu wybiegł i zawrócił koziołek. Dopiero teraz opamiętał się, a ja widziałem interwencję Boga. „Ojcze dziękuje za ten dzień”…
APeeL