Wieczorem słuchałem audycji w której poruszono problem wartości. Człowiek prosty ocenia tak ja widzi: kulejący inwalida i uprawiający jogging, człowiek z wypchanym portfelem i grzebiący w małej portmonetce, zdrowy i chory, wyśmiewany i poważany.

   Liczy się kariera, uznanie, uroda, sława, wygrywanie w walce o byt, witalność, a jakże często kalectwo wyzwala wiele dobrego (grający nogami na gitarze dla Papieża), zrozumienie innych z powstawaniem kół wzajemnej pomocy i wzrostem współczucia, a często nawrócenie do Boga.

    Po przebudzeniu postanowiłem zmodyfikować modlitwę św. Brygidy, ale Zły natychmiast podsuwał mi „dobro”: mycie się i golenie. Dodatkowo obudziła się żona z bardzo ważnymi sprawami, a po chwili telefonicznie wezwano mnie do zmarłej babci. Muszę pojechać przed pracą i wydać kartę zgonu...

   Nad zwłokami mojej pacjentki wisiał wielki wizerunek Pana Jezusa Chrystusa. Wiele lat zapraszała mnie na wino...i na moich oczach gasła. W pomieszczeniu poczułem napływ dobrej energii. Nie wytłumaczę tego, bo trzeba to przeżyć samemu. Można to porównać do rauszu po alkoholu w którym chciałbyś trwać i nie wracać do stanu normalnego, ale w tym wypadku jest to doznanie duchowe...z zasadniczą różnicą (nie daje kaca).

   Specjalnie dłużej wypisywałem kartę zgonu, aby być w tym pomieszczeniu. W tym czasie syn zmarłej wtykał mi 1000 zł., ale nie przyjąłem ze słowami: to tylko malowany papier, wszystko pan zepsuje, proszę przynieść później coś świętego po babci...za 2 zł.!

   W duszy popłakałem się, a łzy płynęły po twarzy...wyszedłem całkowicie odmieniony. Wprost czułem strumień dobra - przepływającego od Boga - przez moje ciało. Stałem się wielki w środku, a w ciele skulony i malutki. Napłynęło wielkie pragnienie modlitwy w ciszy i samotności („bycia na pustyni”).

   Aż prosi się, aby tak zaczynać każdy dzień mojej ciężkiej pracy, ale do gabinetu lekarskiego wchodzą ludzie koncentrujący się tylko na zdrowiu ciała fizycznego. Oto przykład tylko dwóch pań...

- Mam lęki i jestem smutna...mówi wiedźmowata staruszka złośliwie żartująca i ćwicząca swojego młodszego brata (oboje z wielkimi skrzywieniami kręgosłupa)…

- Niech pani nie krzyczy na brata, będzie pogodna wewnątrz, a smutna dla oka.

- Boli mnie pięta.

- To ostroga.

- Co to jest, czy coś groźnego? Dziwi się jak po wiadomości o trzęsieniu ziemi, a waży 90 kg!

- Składam protest - mówię do pracownicy aparatu ucisku - w sprawie utrudniania nabywania "Niedzieli", a zarazem zamieszczania zdjęć zbrodniarza Stalina w prasie i to b. pięknych.

- Moja koleżanka z Sądu Najwyższego mówiła mi, że rządziliśmy i będziemy rządzić...rób tak i tak, rób tak i tak aż do śmierci! Amen.

- Wasz błąd polega na prostym założeniu: rodzę się i umieram (zakopują i koniec)!

- Kto ma pieniądze załatwi sobie pobyt w Niebie...

- To brednia. Czas się przebudzić...

   Pięknie rozpoczęty dzień kończy się awanturą w rodzinie o nic (od demona), bo zbliża się Wielki Piątek dzień tryumfu Jezusa Chrystusa…

                                                                                                                          APeeL