Nie mamy możliwości rejestrowania myśli...wielka szkoda, bo przypomniała się rozmowa z kolegą lekarzem, który słusznie zauważył, że wprowadzam „zamęt informacyjny". Sam kiedyś powiedziałem do niego, że inaczej myślę, inaczej mówię i co innego czynię. Tak było naprawdę...

    W tamtym czasie najgorsze były myśli i złe słowa, a najlepsze czyny. Z wolna staram się pracować nad tym. Najgorsze jest opanowanie myśli...nie dam rady bez pomocy Pana Jezusa i panowanie nad gadatliwością. Może kiedyś zrównam to wszystko, aby moje myśli, słowa i czyny były dobre. Wątpię czy to osiągnę, ale może Bóg da pożyć?

   W rozmowie z żoną tłumaczyłem jej jak pojąć zbawienie. Kto to uwierzy, przecież nikt tam nie był i nie powiedział jak jest? W tej sprawie ludzie chcą, aby przemówili zmarli czyli duchy!

   Łotr na krzyżu uwierzył...bez sprawdzania, a nie był uczniem Pana, nie widział Jego cudów i nie słuchał Jego nauk! Niewierny Tomasz był nieobecny podczas pierwszego objawienia się Pana Jezusa po Zmartwychwstaniu, ale dla niego Zbawiciel pojawił się po 8 dniach, aby sprawdził i uwierzył! 

   Ja dobrze znam to jako lekarz, bo stykam się z ludźmi w cierpieniu, bezradności, odrzuceniu, zwątpieniu i na brzegu śmierci. Ja jestem w samym środku życia i bardzo cierpię z powodu miotających się.

   Nagle napłynęła do mnie dobra energia, która wywołała błogi spokój (pragnę, aby to trwało wiecznie)...wówczas nic nie może wyprowadzić mnie z równowagi! Dzisiaj, gdy to przepisuję (02.04.2018) wiem, że to była tzw. wzmacniająca słodycz, która zawsze zwiastowała nagły nawał spraw, kłopotów i ciężkiej pracy.

  Podczas przyjęć mechanikowi samochodowemu opisałem podobieństwo budowy silnika samochodowego i naszego serca...zapłonem jest iskra płynąca z rozrusznika, który mamy w sercu. Podczas wychodzenia z gabinetu kręcił głową i powtarzał, że żyje dzięki iskrze! Inny, młody zagaduje o reinkarnacji. Odpowiedziałem mu, że syn wczoraj „mądrzył” się w tej sprawie na lekcji religii.

    Ciężko chorego nie przyjęli na dermatologię z powodu niejasnego uczulenia i nie dali żadnych leków, bo ma "słaby środek”. Teraz żartujemy, bo pyta:

- Czy pan doktór chce te książki...z papieżem?

- Niech pan napisze testament!

    W środku dzisiejszej spokojnej pracy...mam wyjazd z porodem, a na poczekalni tłum ludzi. To była próba, bo przychodna i pogotowie są w jednym budynku, a felczer na etacie załatwia karetką prywatne wizyty w odległych wioskach, gdzie pracował. Nie odmówiłem, przeprosiłem czekających, a okazało się, że wezwanie odwołano! To było działanie "wzmacniającej słodyczy” (od Boga).

   Po pracy pojechałem do rolnika po kartofle na działkę i spotkałem się z jego żoną, której uratowałem życie (wg niej). Wyjaśniłem jej, że nasze życie jest w ręku Najwyższego...Jej Ojca!

   Fakt faktem, że wówczas (przed laty) miała napad obrzęku płuc, leżała sina na wznak (zakrztuszona językiem) i nie oddychała z walącym sercem z powodu duszności. Szczęście w nieszczęściu, bo przy niej byłą pielęgniarka z sąsiedztwa. Wszystko podaliśmy dożylnie...nieprzytomna była jeszcze kilka godzin (niedotlenienie mózgu). Teraz za to otrzymałem skrzynkę dobrych kartofli...podanych z wielką miłością ku uciesze całej jej rodziny!

   Moje serce zalała refleksja dotycząca mojego bytu na tym zesłaniu. Zacząłem wołać do Pana Jezusa: „Jeszcze nie czas! Jezus nie wzywa, kaźni nie koniec! Ta chwila nadejdzie, a wówczas serce zadrży. Prochem jestem, a Tyś łaskawy...zniknę jak trawa, a wiatr mnie przewróci. Śmiercią rozświetlisz moje życie, a wówczas będę się cieszył z Tobą. Ty wiesz Panie, że należę do Ciebie”...

                                                                                                                                          APeeL