Tuż po przebudzeniu myśli uciekły do mojego pragnienia ewangelizacji. Tego nie pojmie człowiek żyjący tylko tym światem. Po zawołaniu przez Boga pragniesz to rozgłaszać, mówisz tylko o wierze („wciąż o tym samym”). Nie dziwią różne kluby hobbystów, ale ten, który stawia na pierwszym miejscu nasze zbawienie budzi niesmak.
Wówczas miałem pragnienie spotkania się z uwięzionymi. Takim więzieniem jest ziemia, bo nasze dusze zostały obarczone ciałami. Wprost jestem na takim zebraniu, gdzie mówię o tym, że tutaj też można dążyć do zbawienia...nawet jest to pokazywane na zakończeniu kary, a odpowiednikiem jest czas naszego zesłania na tym świecie.
Każdy dzień trzeba zaczynać od modlitwy Jezusowej! Jest to normalna rozmowa z Panem Jezusem. Przecież nikt nie będzie wiedział, że to czynisz (w myślach). Nawet sam zacząłem tą modlitwą: „Panie Jezus zaczynem z Tobą jeszcze jeden dzień życia. Bądź ze mną, pociesz, pomóż i prowadź mnie. Jezu Chryste, zmiłuj się nade mną.”
Nie wiem jak żyją inni...bez takiego modlitewnego zawołania. W czym znajdują pocieszenie?Jaka to beznadziejność! Po kilku zawołaniach napłynęła moc i wielkie ukojenie duchowe.
Myśli wzniosły się ku zbawieniu (diabeł często myli to słowo na „zabawienie”). Podstawowe jest tutaj uwierzenie, że naprawdę istnieje inny świat! Musisz zapragnąć powrotu!
W przychodni - jak zwykle było dużo pracy i bałagan - z różnymi stresami, a zarazem radość z rozmów z pacjentami. Jak mogę pocieszam tych, którzy miotają się w tym ziemskim tyglu.
- Musi pani mieć coś swojego na starość...jakąś ławeczkę!
- Nie uwierzy pani, ale ja przyzwyczaiłem się szafy w tym gabinecie!
Inna znalazła sobie pocieszenie u córki i zięcia, którzy nie są takimi, jak sobie wymarzyła. Zaleciłem, aby spełnienia szukała wyżej, nie martwiła się o każdy dzień, przecież jesteśmy więcej warci od dwóch wróbli, które Pan Bóg żywi codziennie.
Jestem zmęczony (już 16.00), a oprócz pracy w przychodni zrobiono mnie „ordynatorem” oddziału wewnętrznego (bez dyżurów lekarskich), który został stworzony dla ważnego kolegi bez specjalizacji z chorób wewnętrznych. W czasie jego urlopu zastępuję go, a po pracy jestem „pod telefonem”.
Poczekałem na podłączenie krwi (umierającej z powodu nowotworu) i po stwierdzeniu, że wszystko jest w porządku zaleciłem zwrócenie się do lekarzy w pogotowiu (ten sam budynek), ale właśnie byli na wyjazdach!
Nie wolno mi odjechać, ale żona czeka i należy mi się chwila wytchnienia na ławeczce działkowej. W tym momencie przypomniało się całodobowe dyżurowanie polskiego zesłańca w Uzbekistanie, lekarza przy dziewczynie, która nie mogła urodzić.
Na ławeczce zostałem porwany do Boga:
„Dziękuję Ci Panie
za światło i ciepło
za chwilkę ciszy i milczenia
za śpiew ptaków od lasu odbity
za wiatr i drżenie liści.
Dziękuję Ci Panie za Twą moc...słaby wśród słabych!”
APeeL