Dzisiaj jedziemy na pogrzeb nagle zmarłego kuzyna (ok. 60 lat). Chyba nie miałem tam być, bo podczas ruszenia samochodem okazało się, że mam pękniętą przednią sprężynę.

   Samochód wówczas siada po danej stronie i niemożliwie skrzypi. Ponieważ warsztat był niedaleko jakoś dojechałem, ale naprawa jest poważna, ponieważ sprężyna upadła na zwrotnicę.

   Nie byliśmy zbytnio związani ze zmarłym, który tylko mieszkał w spadku po rodzicach (zwolniły się pomieszczenia), a jego drogi z siostrą rozeszły się. Z Kościołem Świętym też nie miał nic wspólnego poza ochrzczeniem i ślubem. Tak się stało, że pojechaliśmy z siostrą mieszkającą w pobliżu, która właśnie kupowała kwiaty.

    Przykro mi, że moja rodzina żyje w odwróceniu od wiary. Próby jakiegokolwiek mówienia o Bogu wywoływały u sióstr reakcję, że „wciąż gadam o tym samym”. Zrozum mój ból, bo Pan dał im znak...umierasz nagle, leżysz dwa dni i robisz wielki kłopot najbliższym oraz swojej duszy. 

   Na Mszy św. kapłan emeryt mówił o naszej duszy (rzadkość w naszych świątyniach), która tuż po śmierci wraca do Boga Ojca, a ciało czeka na zmartwychwstanie. Nie wiem, kto to ustalił, bo w Sąd Ostateczny będzie, ale ciała fizyczne nie są potrzebne w Królestwie Bożym. Tam nie spożywamy cebuli i czosnku oraz kiełbas i kotletów oraz „smakowitości” amerykańskich lub islamskich.

   Przepięknie ("duchowo") grał młody organista, a ja znalazłem się w Królestwie Bożym. Podczas Eucharystii padłem na kolana i przeżegnałem się. Większość uczestników tego świętego misterium była obserwatorami (pokręcone życiorysy lub normalny ateizm z rozpędu po władzy ludowej).

   Podczas poczęstunku (od j. łac. consolatio - "ulga, pociecha") spożyłem rybę, a później żartowałem jak na imieninach. Dopiero później ujrzałem, że to był piątek. Z powodu przykrości wyrządzonej Panu Jezusowi wróciłem na Mszę św. wieczorną z nabożeństwem majowym. Nawet teraz, gdy to przepisuje 20.05.2018 chce mi się płakać...

   Eucharystia sprawiła poczucie bliskości Boga Ojca, a modlitwa - w intencji tego dnia - płynęła już w drodze z kościoła. Mojego bólu nie można wyrazić w żadnym języku, bo pojawił się nawet teraz w czasie przepisywania tej intencji. Nagle widzisz marność tego świata...drzewa puste w środku, rozpadające się mury, doły w jezdni...przez które pękają sprężyny w samochodach. Nie wspominając o katastrofach i wojnach...

   Jak wielkie kłopoty mają ci, którzy nie wierzą w posiadanie duszy i w dalsze trwanie naszego życia... 

                                                                                                                                      APeeL