Trwa bój o wolność na Ukrainie, krążą tituszki, a Donek i Bronek "solidaryzują się" z gnębionym przez Janukowycza narodem. W tym czasie w rządzeniu pomagają im nasze tituszki, które mordują kogo chcą. Na mnie dokonano zabójstwa duchowego. Co będzie dalej zobaczymy.
Proponuję rozszerzyć to określenie (tituszek) na wszystkich szkodników, bo zabić można w każdy sposób. Lekarz bandyta w ZUS-ie sprawia cudowne uzdrowienie, inny zostawia gazik w sercu, komornik pomyłkowo licytuje majątek, świadek koronny wskazuje "na zabójcę", psychiatra stwierdza, że bogata babcia jest chora, nie płacisz budowniczym dróg, czyścisz kamienice, sprzedajesz ziemię obcym...
Wczoraj Ewa Ewart pokazała w „Dokumencie w TVN 24” bestialstwo w ruskich gułagach, które zamieniono na więzienia dla opozycji. Ponadto czytałem dwa artykuły („Gazeta Polska” oraz „wSieci”) o próbach zamachu na por. Artura Wosztyla ostatniego świadka zamachu w Smoleńsku, który słyszał fałszywe naprowadzanie samolotu prezydenckiego.
Ten tydzień zacząłem od lęku po przebudzeniu, bo w śnie „do przodu” padł strzał, gdy z publicznego kranu nalewałem wodę. Zbiegły się kobiety, ale ja żartowałem i podarowałem im znalezione właśnie miedziane monety („na szczęście”). Wzrok zatrzymał zegarek. [Organizowałem też prace w gabinecie lekarskim.].
Czuję, że to sen związany ze sprawą zawodową, bo czekam na decyzję z Naczelnej Rady Lekarskiej. Prawdę mówiąc mają problem, bo to czas wyborów, prezesi już się rozgościli, a ja im przeszkadzam w radości kontynuowania fałszywej „służby”. Tyle lat nikt nie odważył się skrytykować „naszego” samorządu lekarskiego.
W ponownym śnie też znalazłem się w niebezpieczeństwie i trafiłem jakby do prezydenta, któremu powiedziałem, że jestem zadziwiony, że służy takiemu systemowi.
Pełen pustki i lęku padłem na kolana i pocałowałem mojego obrońcę św. Michała Archanioła prosząc go o prowadzenie. Siedziałem od 4.00 i wyjechałem na pierwszą Mszę świętą, a z włączonego radia popłynęły słowa jakby od Boga, że będzie sercem przy mnie, a anioł poprowadzi mnie na drugi brzeg. To nie było przypadkowe, bo całą niedzielę dyskutowałem z negującymi życie wieczne.
Proboszcz zaczął Mszę św. od pięknej pieśni chwalącej Boga „Kiedy ranne wstają zorze”, a ja nagle poczułem Obecność Boga. W centrum handlowym widziałem chłopczyka, który płakał, bo zgubił mamę. Ile radości daje jej odnalezienie. To jest właśnie ta sytuacja.
Bóg pokazuje nam, co oznacza brak poczucia Jego Obecności ("opuszczenie"). Ludzie normalni nie znają tego cierpienia, a zarazem radości duchowej z "powrotu Taty"! Wówczas niczego się nie lękasz, a szczególnie śmierci.
Padłem na dwa kolana i w najwyższym uniżeniu przyjąłem Pana Jezusa. „Boże bądź dla mnie skałą schronienia”... „Niech żyje Jezus zawsze w sercu mym”. Śpiewałem z całego serca, bo zostałem zalany Obecnością Boga. Tego nie można przekazać.
Wprost chciało się krzyczeć do Boga...musiałem głęboko oddychać, pojawił się pokój, a nadbrzusze zalało ciepło i słodycz. Napłynęło pragnienie ciszy i bycia sam na Sam z Panem Jezusem.
Poprosiłem o ocalenie kolegów z samorządu lekarskiego: „Panie! okaż im litość, niech ożyją. W Twojej Mądrości poniżyłeś mnie dla mojego dobra”. Wzrok zatrzymało malowidło na suficie, gdzie św. Jan chrzcił lud...tam przybył także Pan Jezus.
Dalej śpiewałem „Niech żyje Jezus” i przed wejściem do domu zapatrzyłem się w niebo pełne podświetlonych chmur, bo właśnie wstawało słońce-życie. „Pan blisko jest”... APEL