Apostoła Mateusza

    Po wczorajszym wycieńczeniu pracą - podczas Mszy Św. wieczornej - zostałem pokrzepiony przez Pana Jezusa i siedziałem w nocy do 3.00. To wielki wysiłek, ale zarazem przyjemność w służeniu jedynie prawdziwej wierze katolickiej. To nie jest fanatyzm, ale stwierdzenie Prawdy, która jest tam, gdzie jest Cud Eucharystii.

   Rano zostałem przebudzony na Mszę Św. w intencji duszy zaginionego syna Mateusza...padłem na kolana i z płaczem podziękowałem Bogu Ojcu za jego prowadzenie. Zarazem byłem pełen zadziwienia kierowaniem moim losem i tym, że Tata wie o mnie.

    W drodze odmawiałem moją modlitwę - po nagle odczytanej - intencji tego dnia i popłakałem się z wołaniem: „Ojcze Najświętszy jakże zadziwiasz mnie każdego dnia. Cóż dla Ciebie oznacza pokrzepienie wycieńczonego oraz jego pocieszenie."

   Od Ołtarza Świętego popłyną zawołania, a w serce wpadną potrzebujący nawrócenia. Kilka razy zawołałem, że "nie byłem godny wezwania i powołania", a wzrok zatrzymał wielki obraz Trójcy Świętej...z poczuciem bliskości Boga Ojca, Stwórcy naszej duszy! Tego nie można przekazać...

   Po Eucharystii słodycz zalała serce i chciałbym zawieźć kwiaty pod „mój” krzyż Pana Jezusa! Przekazałem Najświętszy Sakrament w intencji duszy syna. Pozostałem na odmówienie koronki do Miłosierdzia Bożego, a po wyjściu z kościoła dalej wołałem: „O! Jezu Miłości moja”.

   Zrozum, że ta miłość jest podobna do naszej, ale spotęgowana i całkowicie czysta, ponieważ dotyczy naszej duchowości. Wówczas w okolicy serca pojawia się łagodne ciepło i słodycz...chciałbyś, aby to trwało wiecznie. Tak zresztą będzie po powrocie duszy do Królestwa Niebieskiego.

   „Boże mój! Tatusiu...jakże pięknie to wszystko urządziłeś. Duchu Święty dziękuję za natchnienia i za zaproszenie na spotkanie z Panem Jezusem.” W końcu zawołałem: „Niech będzie pochwalony Bóg w Trójcy Jedyny” i ”Nie ma Boga oprócz Jahwe”...

   Pojechałem pod mój krzyż, aby podlać piękne kwiaty, wyzbierałem śmieci i zapaliłem lampkę. W tym czasie odmówiłem cz. Bolesną Różańca w intencji duszy syna.

   W drodze na ponowną Mszę Św. (wieczorną) moje serce zalało uniesienie duchowe,  które koiła modlitwa w intencji tego dnia. Wprost byłem na Drodze Krzyżowej, a najbardziej przeżywałem św. Poniżenie Pana Jezusa.

   Eucharystia ponownie zamieniła się w "mannę z nieba" wywołując pokój i słodycz, która trwała dwie godziny. Siostra zaśpiewała pean na część Pana Jezusa utajonego w Św. Hostii. „W szarym życia dniu, przychodzimy tu po pociechę i po radę”, a Ty, Jezu chciej umocnić nas...Dobry Jezu!

    Nie mogłem opuścić tego uświęconego miejsca na ziemi i pozostałem na placu kościelnym wołając do Boga w mojej modlitwie. Wracałem unikając ludzi z tęsknotą, którą koił krzyk: „Tato! Tatusiu! Jezu!”  Bardzo wolno odmawiałem „Ojcze nasz” ze Św. Agonią Zbawiciela, a każde słowo było ważone w łączności z Bogiem.

  Bardzo przeżywałem Słowa Pana przynoszące pocieszenie: „Dziś będziesz ze Mną w Raju”, „Oto Matka Twoja...” z ostatecznym przekazaniem Bogu Swojego Ciała i Duszy. Ja to samo uczyniłem przekazując samego siebie Panu Jezusowi.

    Dlaczego wołałem do Boga Ojca za pokrzepionych przez Pana Jezusa? Dlatego, że większość wierzy tylko w swoją moc...nawet nie pomyślą o Bogu. Serce zalało tęskne poczucie rozłąki, a właśnie pojawił się księżyc w pełni. „Boże mój. Panie! Dziękuję za tę drugą Mszę Św."...

     Wszystko zakończyłem koronką do 5-u Św. Ran Pana Jezusa. Wprost „widziałem” jak z nich wypływa Św. Krew, która jest potrzebna do zbawienia każdej ludzkiej duszy. Nawet kapłan pijący z kielicha nie ma świadomości doznawanej tej łaski...

                                                                                                                            APeeL