Dzisiaj po raz ostatni - zastępuję kolegę w oddziale wewnętrznym - z późniejszym dyżurem w pogotowiu (jeden budynek łącznie z przychodnią). Pacjent, którego nazywano Łazarzem (zapis 22.09.1989) okazał się byłym partyzantem, którego Niemcy bardzo dręczyli...między innymi podwieszali hakiem za żuchwę i bili.
Przywieziono bardzo chorego górnika, a w sercu poczułem ich solidarność pod ziemią. My na świecie powinniśmy robić to samo...w świadomości takiego samego zagrożenia. Nie płacą za śmierć górnika w pracy...jeżeli nie znajdą ciała! Wyobraź sobie przez chwilę udręczenie takiej rodziny, bo nie taki nie ma także grobu!
Teraz przybył pacjent, który na wszystkich procesjach nosił krzyż. Powiedziałem mu o tym...nic nie odpowiedział, ale w jego oczach zauważyłem łzy. Takie same pojawiły się teraz w moich, gdy to przepisuję (17.10.2018).
W tym nawale dyżuruje ze mną pielęgniarka w ciąży, a tak wypadło, że jest sama...udręczona moimi zleceniami zapytała sama siebie: „czy się wyrobię?” Pomyślałem, że każdy człowiek powinien tak postępować w stosunku do Boga: być cichy w sercu i wykonywać to wszystko, co nam zleca!
Zmarł pacjent z wyjazdu w dniu 27 IX 89. Czy wyczuwana wówczas przy nim dobra energia to zwiastuje śmierć? Czytałem, że wówczas pojawiają się duchy opiekuńcze, które pomagają w „porodzie" na tamtą stronę.
Zdenerwowany usiadłem w ciszy pokoju lekarskiego, a weszła do mnie córka ciężko chorej i wtykała mi pieniądze. Powiedziałem jej, że tu trzeba modlitwy, a nie pieniędzy. Dodatkowo pomyślałem: niech wszystkie pieniądze świata zapadną się pod ziemię...
Pacjent - prawie płacząc – mówi, że wszyscy go opuścili. Wskazałem, że nawet w tej chwilce pamięta o nim Prawdziwy Ojciec. Wróciłem po kilku godzinach z zapytaniem: naprawdę wszyscy pana opuścili? Męczył się w myślach i w końcu powiedział, że: „tylko doktór i Bóg został!"
Z drugiej strony wielkim problemem - dla wielu ciężko chorych - są odwiedziny znajomych i rodziny. Czy chciałbym, aby w takim momencie przychodzili do mnie ludzie...ot, tak dla pocieszenia siebie! Nie wiem, bo nie mam doświadczenia związanego z nadchodzącą śmiercią!
Wielu boi się śmierci...nawet pielęgniarka, żona umierającego miota się, bo chce pomóc mężowi, ale jest zbyt słaba duchowo i także boi się mówić o śmierci.
W czasie pisania tego tekstu na dyżurze w pogotowiu zrywają na wyjazd. Wcale się nie dziwię, bo jest to najlepszy moment do oderwania mnie od dania tego świadectwa wiary. Czytasz to dzięki zgodzie kolegi na zamianę kolejki wyjazdowej, który ostrzegł mnie, abym później nie żałował, można „zaliczyć trupa”.
Bardzo lubię prymitywne wiejskie chaty z dużymi drewnianymi łóżkami i obrazami na ścianach...właśnie jestem w takiej z powodu skomplikowanego złamania ręki. Zapytałem kobietę czy miała jakiś sen w tej sprawie. Potwierdziła, że śnił się jej: lekarz, ksiądz i pogryzły ją psy.
Pan zawiódł mnie też do chorego ze śmiertelnym krwotokiem z płuc. Umierający patrzył mi w oczy i rozumieliśmy się bez słów. Krwotok ustał po zastrzykach (AECA, Calcium, vit. C i K). Ja w tym czasie usiadłem przy nim i odmawiałem "Ojcze nasz". Brakowało tylko poświęconej i zapalonej świecy. W tej ciszy napłynęła świętość. Później przekonałem się, że zamiana kolejki była odgórna.
W tej serii jestem u pacjenta od lat przykutego do aparatu tlenowego. To sprytne urządzenie wytwarza tlen po podłączeniu do elektryczności. Ten śmiertelnie chory zaczął mówić mi (dusząc się) o...lekarzach! Uciekłem, bo chciałbym rozmawiać z nim o Panu Jezusie!
Jeszcze przestraszony pacjent 80 lat z niewielkim podniesieniem poziomu cukru we krwi. Znamy się, rozumiemy i patrzymy sobie w oczy, a ja mówię: pan robi „ostatnie okrążenia"! Potwierdził to skinieniem głowy.
Kolega, który przejął moją kolejkę wyjazdową...rano był bardzo zdenerwowany, ponieważ trafił na zatrutego i umierającego z powodu krwotoku...z nosa!
APeeL