Trwa walka o wstanie z zaproszeniem do modlitwy, a jest jeszcze ciemno, w łóżeczku ciepło i przyjemnie. Próbuję odmawiać „Ojcze nasz”, ale Przeciwnik Boga zalewa mnie kabaretem „Dudek” z piosenką „Tajemnice wiary mej”, które są niezgłębione, ale w niebie jest źle, bo pić się chce, a święty Piotr mówi: „nie”...
Przypomniała się dyskusja z kolegą o rozwodach oraz moje „rady” dla pani nienawidzącej teściowej. Zważ na dobro czyli modlitwę za innych i „dobro”...nawet w formie rad jak się pogodzić. Chodzi o rozproszenie, które jest odwrotnością skupienia potrzebnego do modlitwy.
Szatan w kuszeniu wykorzystuje nasze słabości, często podsuwa seks z grzesznymi rozmyślaniami. Teraz moją słabością jest dawanie dobrych rad, pouczanie, moralizowanie z mędrkowaniem. Zważ teraz na takich, którzy uważają, że nie mają żadnych wad.
Nic nie zapowiadało ciężkiego dnia w pracy, ale zadziwiony słuchałem relacji babuleńki: „wychowałam 5 + 3 dzieci matki i siostry, a później czworo swoich. Kupiłam kozę, miałam dwie kozy, świnkę oraz cielaka i tak się stało, że później pieniądze wchodziły drzwiami i oknami."
Pacjent, któremu zapłaciłem za królicę odebrał mi smak..."ona nic nie warta, 3 x miała małe, każdemu robiła dziurę w głowie i zjadała, ucieka jak mnie widzi, bo wie, że źle robi!”
Niewierząca opowiadała, że widziała młodego chłopca - z jej dalszej rodziny - przechodzącego po jej balkonie...nie wiedziała, że był to moment jego śmierci!
„Pacjenci cię zamęczą”...i faktycznie nie ustaje napływ ludzi, w oddziale wewnętrznym mam jeszcze czterech do zbadania, a za pół godziny dyżur w pogotowiu (praca na trzech frontach).
Ostatkiem sił wchodzę do oddziału, a tam pielęgniarka wyrzuca mi, że „za naprzyjmowałem chorych, a idą święta i człowiek chce odpocząć”! Nic nie odpowiedziałem, bo to próba na moją drażliwość. Westchnąłem tylko głośno przy niej...„Panie tak mi ciężko - pomóż!”
Na korytarzu siedział ludzki Łazarz („Bóg pomoże”) z wodobrzuszem. Z „dziury" w okolicy pępka wypływał płyn, który zalał mu spodnie i część podłogi. W tym stanie został beztrosko przysłany tutaj, gdzie nie ma lekarza dyżurnego! Przekazałem go do oddziału chirurgicznego.
Badam innego, spojrzałem przez okno i nadeszło pocieszenie w widoku drzew rozpoczynającej się szarówki. Coś zbliżyło mnie do Boga...„Panie pomóż”. Bardzo lubię szpital wieczorem i ciężko, a nawet beznadziejnie chorych, smutnych i skrzywionych z powodu choroby, nie mających żadnej nadziei, umierających, bezdomnych, opuszczonych i zaniedbanych... Naprawdę tak jest.
Nie „lubię" tych, których wyróżnia codzienna wizyta rodziny z zupką z domu, ciągłe interwencje, że "babci się wczoraj zakręciło w głowie”.
Ciężko chory na nowotwór i głośno klnie na korytarzu...ze złości na swój los. Wszystko zrobione, a w tej sekundzie mam już wyjazd karetką pogotowia (wszystko w jednym budynku).
Po powrocie trzeba się rozerwać i w ręku mam karty do pokera, ale napływa ostrzeżenie, że to strata życia, bo nie będąc z Bogiem w każdej chwilce - traci się bezpowrotnie ten czas! Wiem to, ale sam chcę oderwać się od Boga...chcę być zwykłym człowiekiem, ale zostałem już zawołany i przypominam głupie dziecko wyrywające się z ręki ojca.
Gra nie dała zadowolenia i wróciłem do czytania duchowego, a zarazem doszedłem do wniosku, że Duch Św. nie przyjdzie, gdy tego nie chcesz...
APeeL